Rzeczywiście, poszkodowani przestępstwem będą wreszcie bardziej dostrzegani przez procedurę karną.
Na pierwszym miejscu wymieńmy podwyższenie kwoty tzw. nawiązki, zasądzanej ofierze przestępstwa jako zadośćuczynienie za doznane krzywdy fizyczne i moralne. Do tej pory nawiązka nie mogła przekraczać 7 tys. zł, tj. dziesięciokrotności najniższego wynagrodzenia. Teraz ma to być suma do 50 tys. zł. Polski ustawodawca od wielu lat niechętnie patrzył na znaczne wysokości odszkodowań i nawiązek. Od czasów PRL uważał, że nie da się w banknotach wyrównać całej krzywdy za gwałt, pobicie czy napad. Z pewnością miał rację, ale jeżeli nie pieniędzmi wynagradzać cierpienie, to czym innym? Kwota 50 tys. zł zawarta w prezydenckim projekcie jest sygnałem dla sądów, że powoli odstępuje się od hipokryzji. Wprawdzie daleko będzie ciągle do wyroków sądów niemieckich (zadośćuczynienie sięga setek i więcej tysięcy marek) czy amerykańskich (setki tysięcy dolarów), ale pierwszy krok w takim kierunku zostałby zrobiony. Przypomnijmy też, że nawiązka właśnie jest jedną z najstarszych, rodem ze średniowiecza jeszcze, kar w Polsce i wpisuje się dobrze w tradycję naszego prawa.
Kolejną prezydencką propozycję poprzedźmy przykładem.
Przed ponad rokiem w Łodzi mężczyzna zamordował byłą żonę. Wcześniej po wielekroć kobieta ta żaliła się policji, że jest przez niego nachodzona w domu i zaczepiana na ulicy. Tymczasem mężczyzna korzystał z warunkowego przedterminowego zwolnienia z zakładu karnego, w którym przebywał właśnie za usiłowanie zabójstwa eksżony. Policja rozkładała ręce, rzekomo nie mając podstaw do interwencji. Wreszcie doszło do tragedii. To poruszające wydarzenie i inne podobne zaważyły na wprowadzeniu do projektu przepisu, pozwalającego sądowi nakazać ukaranemu, aby „powstrzymał się od kontaktów z pokrzywdzonym lub innymi osobami”.