José Mantero nie jest postacią z filmów Almodovara. Ma prawie czterdziestkę, kilkudniowy zarost, kolczyk w lewym uchu, skórzaną bransoletkę. Nosi koloratkę do cywilnego ubrania jak prawie wszyscy księża w Europie Zachodniej. Przed laty poczuł powołanie do kapłaństwa, kilkanaście dni temu „coś” kazało mu zadzwonić do gejowskiego magazynu „Zero” i umówić się na rozmowę do druku. Trafił na okładkę, a wywiad wywołał burzę.
Ksiądz José opowiada, że zakochał się już osiem lat temu, ale dopiero sześć lat później złamał ze swym partnerem śluby czystości. „Normalnie w Kościele milczy się o homoseksualizmie – mówi Mantero – i spycha się go w podświadomość; ja też sporo się nacierpiałem, ale teraz czuję się szczęśliwy, kocham Kościół i zawód księdza, nie chcę go porzucać, chcę walczyć od wewnątrz o zmianę nastawienia do osób homoseksualnych”.
Misja raczej beznadziejna. Nauka Kościoła w odniesieniu do „kochających inaczej” przeszła w ostatnich dziesięcioleciach sporą ewolucję, ale nie aż taką, by zrównać ich z małżonkami heteroseksualnymi, a tylko takie związki Kościół katolicki dopuszcza i błogosławi. W najlepszym razie Kościół okazuje gejom współczucie i broni ich przed jaskrawą dyskryminacją, w gorszym – uznaje ich za zboczeńców, podobnie jak czynią to rzesze wiernych. A poza tym – powiedzą realiści – Mantero wiedział chyba, co robi zostając księdzem – jakie są reguły gry. Niech teraz się nie dziwi.
Przeciwko naturze
Kościół nie ma tu szerokiego pola manewru. „Sodomitów” potępia już Biblia. Dopiero pod naporem współczesnej psychologii i antropologii niekościelnej Kościół zaczął rewidować poglądy.