W filmach kręconych dla dzieci, również z myślą o dorosłych, dialogi są tak skonstruowane, że widz ma rozumieć nie tylko to, co się na ekranie mówi. Liczy się również kontekst. Wiadomo, że w każdym kraju ten kontekst jest inny. Pojawiają się odniesienia do kultowych filmów, popularnych programów telewizyjnych, wykorzystuje się nawet uliczny żargon, nie mówiąc o obyczajach. Francuzi śmieją się więc z innych dowcipów niż Polacy, a już na pewno w innych miejscach niż Niemcy. W pewnych krajach ludzie uśmiechają się na widok skórki od banana leżącej na ulicy. W innych nie. Jak z tego wybrnąć tłumacząc dialogi w filmach, w których gry słowne odbywają się na kilku poziomach równocześnie?
Wyobraźmy sobie dwóch sprytnych Galijczyków na pchlim targu w starożytnym Egipcie.
Krzyk, ścisk, niemiłosierny upał, a oni szukają wyjścia. Jeden z nich zagaduje: „straszny tłok, jak na targu wołów w Lutecji. Oni tam co roku prezentują nowe modele wołów”. Śmieszne? Nie bardzo. Żeby docenić ten dowcip, trzeba wiedzieć, że w Lutecji, na północy Francji, odbywają się prestiżowe targi samochodów, na których co roku wystawiane są najnowsze modele luksusowych pojazdów. Ile osób w Polsce o tym wie? Ale sprytny Gal może powiedzieć inaczej: „Słowianie też mają takie targi na stadionach. Znajomy był na placówce, więc wie”. Zabawne? Owszem. Na tym polega sztuka. Tak przetłumaczyć dialog oparty na idiomach, grze słów, na skojarzeniach kulturowych albo sytuacyjnych, żeby, nic nie tracąc, stał się czytelny pod inną szerokością geograficzną.
Kury są inteligentne
Kiedy się ogląda „Shreka” i „Asterixa”, odnosi się wrażenie, że teksty, które tam padają, komentują polską rzeczywistość i parodiują nasz język.