Pomysł z podatkiem podsunęli ministrowi finansów właściciele warsztatów samochodowych, którzy uskarżają się na nieuczciwą konkurencję ze strony motoryzacyjnej szarej strefy. Właściciele aut, którym przydarzyła się kolizja, zamiast naprawiać je w legalnie działających warsztatach, inkasują odszkodowanie, a potem idą do pokątnych rzemieślników i w garażu, za pół ceny, wykonywany jest byle jaki remont – przekonują warsztatowcy.
– Szara strefa rozrasta się coraz bardziej – narzeka Marek Konieczny, członek zarządu Polskiej Izby Motoryzacji (PIM). – Według naszych szacunków roczne obroty nielegalnie działających warsztatów naprawczych sięgają już ok. 2 mld zł.
Zdaniem ekspertów PIM to skutek polityki firm ubezpieczeniowych, które coraz częściej nakłaniają swoich klientów, by odszkodowania za rozbite samochody brali w gotówce na podstawie kosztorysu. Wcześniej powszechnie stosowano metodę bezgotówkową: klient oddawał samochód do współpracującego z firmą ubezpieczeniową warsztatu i odbierał po naprawie. Rozliczenie odbywało się poza nim, na linii warsztat–ubezpieczyciel. Teraz jednak firmy ubezpieczeniowe zorientowały się, że rozmowa na temat kosztów naprawy z ubezpieczonym, który nie zna się na tym, jest dużo łatwiejsza, a w efekcie wypłacone odszkodowanie może być dużo niższe.
– Mamy sygnały, że pracownicy firm ubezpieczeniowych namawiają klientów, by odbierali odszkodowanie w gotówce i nie wybierali rozliczenia bezgotówkowego – twierdzi Marek Konieczny. – Mówią: „znajdzie pan sobie kogoś, kto panu tanio zrobi naprawę i jeszcze pan zaoszczędzi na futro dla żony”.
Wady pod szpachlą
Zdaniem rzemieślników to jawna akwizycja usług szarej strefy.