Dotychczasowe, powojenne bezpieczeństwo świat zawdzięcza MAD (Mutual Assured Destruction – wzajemnie zapewnionemu zniszczeniu). Chodzi o to, że jeśli któreś z dawnych zimnowojennych mocarstw wystrzeli naraz setki rakiet z głowicami nuklearnymi – to drugie nie ma sposobu obrony. Może tylko odpowiedzieć podobnym atakiem, prowadzącym do globalnego zniszczenia. Atak byłby więc szaleńczym samobójstwem (nawiasem mówiąc MAD znaczy po angielsku – szalony). „Wynikła stąd paradoksalna sytuacja, która pozornie przeczy zdrowemu rozsądkowi i intuicji: żeby być bezpiecznym, lepiej być wystawionym na nuklearny odwet. Opinia publiczna, szczególnie w Ameryce, nigdy nie zaakceptowała takiej logiki” – pisze w opracowaniu Zdzisław Lachowski, ekspert sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem.
Stratedzy byli jednak przekonani, że pewnego dnia naukowcy wymyślą sposób obrony przed wieloma rakietami atakującymi naraz. USA i ZSRR na fali odprężenia zawarły w 1972 r. Traktat ABM (Anti-Ballistic Missiles, przeciwko rakietom balistycznym), który obiecywał, że nie będą budować antyrakietowego systemu obrony. Z wzajemnej bezbronności uczyniono cnotę. W USA był czas, że stanowisko dowodzenia utrzymywano w powietrzu 24 godziny na dobę, by w razie czego uruchomić siły strategiczne.
Dziś – tłumaczy Bush – świat się zmienił, zimna wojna przeminęła jak i Związek Radziecki. Dzisiejsza Rosja nie jest naszym wrogiem, lecz krajem w procesie przemian, który ma szanse stać się wielkim, demokratycznym narodem, „żyjącym w pokoju z samym sobą i z sąsiadami”. Niebezpieczeństwa leżą gdzie indziej: więcej krajów ma broń i ambicje nuklearne; wiele rozwija technikę rakietową, która umożliwi wysłanie broni masowego rażenia z ogromną prędkością i na wielkie odległości.