W ciągu ostatnich kilku lat Polska stała się jedynym chyba krajem, w którym kolejne rządy, pogarszając warunki gospodarowania firm, przyczyniały się do ich gwałtownego rozmnażania. Bywają lata, w których przybywa nawet pół miliona nowych przedsiębiorstw.
Pierwszy wysyp nastąpił za czasów Witolda Modzelewskiego – wtedy wiceministra finansów, obecnie znanego doradcy podatkowego. Wprowadził on nową formę opodatkowania podmiotów gospodarczych, tak zwany ryczałt. Dla niektórych zawodów mógł on być o wiele bardziej korzystny niż dotychczasowe zasady. Wiele osób zwalniało się więc z pracy na etacie i tworzyło własną firmę, która zaczynała świadczyć usługi dotychczasowemu pracodawcy. Najbardziej spektakularnym przykładem byli znani aktorzy, którzy z dnia na dzień stali się biznesmenami, aby – zamiast 40 proc. podatku od dochodów osobistych, jaki płacili będąc tak zwaną siłą najemną – oddać fiskusowi tylko 9 proc., które pobierano od przedsiębiorców opodatkowanych ryczałtem. Ministerstwo starało się wszelkimi siłami postawić temu tamę interpretując przepis w ten sposób, że ryczałtowiec nie może świadczyć usług temu samemu pracodawcy, u którego wcześniej pracował na etacie. Sprawy w sądzie, do którego odwoływały się gwiazdy, ciągnęły się latami. W końcu NSA podzielił racje budżetu i aktorzy powrócili na etaty w swoich macierzystych teatrach. Ale już kręcąc film – mogą świadczyć usługi jako firmy. Ścieżka została przetarta.
Bez kapitału
Pięć lat temu aż pół miliona przedsiębiorstw powstało w wyniku zmiany przez koalicję SLD-PSL kodeksu pracy. Radość związków zawodowych, które przeforsowały korzystne dla pracowników rozwiązania, częściowo była przedwczesna. Po zmianie przepisów dotychczasowy pracodawca po prostu nakazywał pracownikom założyć własną firmę, tak aby ich wzajemne stosunki regulował nie kodeks pracy, a kodeks cywilny.