Sport niepełnosprawnych finansowany jest skromnie, jest niedoinwestowany. Międzynarodowe sukcesy naszych niepełnosprawnych reprezentantów budzić więc muszą najwyższy podziw i uznanie. W paraolimpijskiej rywalizacji są potęgi godne naśladowania również przez absolutnie zdrowych i pełnosprawnych. Propagują sens uprawiania sportu jako wielką szansę dla tysięcy niepełnosprawnych. A tymczasem, wbrew logice, władze naszego sportu w ramach poszukiwania oszczędności w pierwszej kolejności tną dotacje dla niepełnosprawnych. Bo są pokorni, pozbawieni wrzaskliwych obrońców...
W igrzyskach paraolimpijskich uczestniczą niepełnosprawni podzieleni na dwie główne grupy: n z uszkodzeniami narządu ruchu, n niedowidzący i niewidomi. Dodatkowy podział na podgrupy ma głównie na celu wyrównanie szans. Niepełnosprawni umysłowo mieli dotychczas swoje osobne igrzyska. W Sydney po raz pierwszy włączono ich do programu paraolimpiady. I od razu doszło do skandalu. W kategorii niepełnosprawnych umysłowo wyznacznikiem kalectwa jest iloraz inteligencji. W zasadzie do szkolenia sportowego kwalifikowane są osoby, których iloraz waha się między 50 a 70 IQ. Tu łatwiej o fałszerstwo, bo łatwiej jest udawać głupiego niż kalekę!
Rozgłos, jaki od kilku lat towarzyszy igrzyskom niepełnosprawnych zarówno ruchowo, jak i umysłowo, zainteresowanie mediów, wreszcie zaszczyty i korzyści spływające na uczestników doprowadziły do tego, że Hiszpanie uciekli się do oszustwa. Czy możliwe to jest w przyszłości również i u nas? Nie sądzę. Znam polskie realia.
W Sydney, w igrzyskach paraolimpijskich 2000, polska reprezentacja zdobyła 53 medale i zajęła 8 miejsce wśród 122 reprezentacji z całego świata! Ścisła czołówka. 13 medali zdobyli niepełnosprawni umysłowo, zdecydowaną większość przywieźli jednak do kraju przedstawiciele dwóch pierwszych grup niepełnosprawnych (chromi i niewidomi).