Archiwum Polityki

Naprawdę koszmarny Karolek

W czasach kiedy biedny Harry Potter tkwił w swojej komórce pod schodami, pojawił się inny bohater, który go w niczym nie przypomina. Jest to Koszmarny Karolek, stworzony przez angielską dziennikarkę i pisarkę Francescę Simon. Właśnie ukazał się u nas kolejny tom jego przygód.

W odróżnieniu od Harry’ego Karolek ma matkę, ojca i brata, zwanego Doskonałym Damiankiem, jest więc dzieckiem, które dorasta w pełnej, dość zamożnej i nienękanej kłopotami rodzinie, której problemem jest tylko on – Karol. „Jak to się stało, że dwoje całkiem miłych ludzi doczekało się tak koszmarnego potomka?” – zastanawia się jego ojciec. Już ten fakt odróżnia Karolka od standardowych bohaterów z Harrym Potterem na czele. W literaturze tradycyjnej przyjęto bowiem uważać, że problemy dziecka wynikają z braku rodziny lub, by użyć modnego dzisiaj słowa, jej dysfunkcji. Prawda zaś jest taka, że dzieci dzielą się na grzeczne, niegrzeczne i tak zwane „oderwane od pioruna” (co według pewnej babci w skali zachowania odpowiada 10 stopniom w skali Beauforta) niezależnie od miejsca, czasu i akcji każdej rodziny, czy literatury. Simon, która sama ma troje rodzeństwa, wie coś o tym.

Do tej pory powstało osiem książeczek o Karolu, na sześć następnych autorka już podpisała kontrakt. We wszystkich Koszmarny Karol rozrabia, pyskuje, dłubie w nosie, roztapia świecowe kredki brata na kaloryferze, roznosi wszy, a jego rodzice odprowadzając go do szkoły idą kilka kroków za nim udając, że to nie ich dziecko, czytelnik natomiast trzyma się za brzuch bolący go od śmiechu.

Szlaki dla takiej literatury przetarł przed laty francuski duet Sempe-Gościnny, kreując postać niezwykle popularnego i u nas Mikołajka. Mikołajek, choć starszy wiekiem, to przy Karolku zwykły neptek. Wynika to poniekąd stąd, że część przygód Mikołajka powstała ze zbiegu niefortunnych przypadków, owych niezwykłych koincydencji, które uruchamiają zdarzenia jak domino. Karol tymczasem jest od początku do końca reżyserem swoich zachowań, za co z pedagogicznego punktu widzenia należałoby go nie lubić.

Polityka 30.2002 (2360) z dnia 27.07.2002; Kultura; s. 48
Reklama