Ignacy Karpowicz, Gesty, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, s. 258
Wydana przed trzema laty debiutancka powieść Ignacego Karpowicza „Niehalo” była nominowana do Paszportu „Polityki”. Rok później Karpowicz wydał „Cud”, również życzliwie przyjęty przez krytyków i czytelników, i „Nowy Kwiat Cesarza”, świadectwo jego fascynacji Etiopią. Minął kolejny rok i ukazuje się jego czwarta książka. „Gesty” – odwołując się do słów ich bohatera – są przede wszystkim ćwiczeniami ze szczerości. Fabułę streścić nietrudno: czterdziestoletni Grzegorz – rówieśnik i krajanin Karpowicza, bo obaj pochodzą ze wsi pod Białymstokiem – musi porzucić swój warszawski świat i poświęcić nieco czasu dawno niewidzianej matce, która prosi syna, by pogrzebał jej psa. Jej dni też są policzone. Grzegorz pozostanie więc z nią do końca, ale nie może oswoić się z jej obcym ciałem, sponiewieranym przez czas i chemię. Matka całymi dniami ślęczy nad sudoku lub ogląda telenowele, syn nasłuchuje kroków zbliżającej się śmierci, wspominając zmarłego ojca, swoją licealną miłość i dokonując rozrachunku z własnym życiem.
„Gestami” nie sposób się znużyć i opędzić od natrętnego pytania, kim właściwie jest Grzegorz? Najtandetniejszym bohaterem literackim – jak sam o sobie powiada? Antagonistą mało zajmującej sztuki? A może Każdym? Jedno jest pewne: Karpowicz i Grzegorz stawiają Fundamentalne Pytania – właśnie tak, dużą literą – czym jest szczęście, czas, pamięć, ciało, czy człowiek może umrzeć, zanim się narodzi? Świetna proza, a przy tym Karpowicz zaskakuje nas nieoczekiwanym zakończeniem... Ale to trzeba samemu przeczytać. W końcu to tylko czterdzieści krótkich rozdziałów, z których każdy zatytułowany jest słowem zaczynającym się literą G.