Czy Tadeusz M. zabił się sam, czy mu ktoś dopomógł? Komu mogło zależeć na wyeliminowaniu ważnego świadka? Opinia publiczna ma prawo oczekiwać pełnych odpowiedzi. Niezależnie jednak od tego, jakie one ostatecznie będą, trudno oprzeć się wrażeniu, że opowieść o śmierci Tadeusza M., o zastrzelonym ministrze, o reakcjach na te wydarzenia jest w gruncie rzeczy opowieścią o polskiej polityce. Przyjmując, że Tadeusz M. popełnił samobójstwo wieszając się na prześcieradle (a nie ma dziś cienia dowodu, że tak właśnie nie było), można uznać, że był on jednym z kilkudziesięciu więźniów, jacy rokrocznie popełniają skutecznie samobójstwa w polskich więzieniach. Pod tym względem mamy wskaźnik dużo niższy niż wiele innych krajów, w tym na przykład Francja, mamy też bardzo wysoki wskaźnik samobójstw udaremnionych. Samobójstwa popełniają zarówno ludzie mało odporni psychicznie jak i wielcy twardziele. Każdy doświadczony prokurator wie, że moment przedstawienia zarzutu wyzwala różnego rodzaju emocje, że najbardziej bezwzględni zabójcy mogą zachowywać się w sposób zgoła nieoczekiwany.
To jednak nie pierwszy przypadek, gdy podejrzany w bardzo ważnej sprawie, tym razem wręcz prestiżowej, wymyka się wymiarowi sprawiedliwości. Kilkanaście miesięcy temu uciekł z więzienia w Wadowicach Ryszard Niemczyk podejrzewany o zabójstwo szefa mafii pruszkowskiej „Pershinga” (media snują przypuszczenia, oparte na przeciekach ze śledztwa, że miał on związek także z zabójstwem byłego komendanta głównego policji gen. Marka Papały). W maju tego roku wyszedł sobie z sądu Krzysztof Jędrzejczak, podejrzany o zlecenie zabójstwa niejakiego „Nikosia”, rządzącego światem przestępczym w Trójmieście. Wyszedł głównym wejściem, w czasie przerwy w rozprawie, pod nadzorem kamer, a konwojujący go policjanci po prostu tego nie zauważyli.