Brak masowych protestów potwierdził to, co ośrodki badające opinię publiczną powtarzają od dawna: w Polsce nie ma klimatu do wielkiego społecznego buntu, będą się natomiast pojawiać różne ośrodki zapalne, na przykład takie jak upadająca Stocznia Szczecińska. Problemem zasadniczym nie jest nastrój rewolucyjnego wrzenia, ale bierność i apatia. Energii Polaków nie udało się uwolnić ani tym, którzy chcieli ją skierować w stronę przedsiębiorczości i rozwoju, ani tym, którzy woleliby wyprowadzić ich na ulicę w biegu po władzę. Weszliśmy bowiem w taki okres, kiedy – właściwie po raz pierwszy po 1989 r. – duże grupy społeczne nie widzą już żadnej nadziei. Przytłacza je rosnące bezrobocie, brak perspektyw, niepowodzenia w drobnych nawet interesach, a także brak wyrazistego kierownictwa państwa, które potrafiłoby wskazać cel, wytłumaczyć kiedy i jak można liczyć na poprawę sytuacji. Od trzech mniej więcej lat opinia publiczna bombardowana jest wyłącznie złymi wiadomościami. Coraz bardziej widoczny jest nastrój zmęczenia.
Nie dzieje się jednak w makroskali nic, co miałoby przyspieszyć jakiś gwałtowny wybuch społecznego niezadowolenia. Z badań opinii publicznej nie wynika, aby radykałowie w rodzaju Samoobrony czy Ligi Polskich Rodzin nagle nabrali silnego wiatru w żagle. Od kilku miesięcy te ugrupowania mają stały elektorat kształtujący się na poziomie 20– 25 proc. Jest to wprawdzie dwa razy więcej niż trzy, cztery lata temu, ale ciągle nie na przejęcie władzy metodą demokratyczną, a inne scenariusze należy wykluczyć.
Brak masowych protestów, nielegalnych blokad, gwałtownych starć każe też przypomnieć o tym, o czym często się zapomina. Andrzej Lepper wyrabiał sobie nazwisko na blokadach, ale dzięki nim nie wygrywał wyborów, wprost przeciwnie – ponosił w nich kolejne klęski.