Właściwie wszyscy jesteśmy wypędzeni. Zawinione przez naszych biblijnych prarodziców wygnanie z raju jest fundamentem wrażliwości religijnej żydów, chrześcijan i muzułmanów. I na dobrą sprawę dobrze wiemy, że ani prawo do ojczyzny, ani prawo własności nie trwają wiecznie, są jedynie ułomnymi konstrukcjami, które tworzy sobie człowiek i zarówno człowiek jak i los czy przypadek naturalny – wojna, zaraza, trzęsienie ziemi – te ułomne prawa może uchylić.
Na dobrą sprawę ta biblijna perspektywa powinna pomóc niemieckim wypędzonym, deportowanym, wysiedlonym z ziemi ojczystej w wyniku ludobójczej wojny wywołanej przez państwo hitlerowskie, którego byli obywatelami, uporać się z przeszłością. Z bolesną stratą mienia oraz niekiedy rzeczywiście straszliwymi okolicznościami wypędzeń – czy to na rozkaz nazistowskiej administracji, samorzutnej ucieczki z lęku przed armią radziecką, czy też na rozkaz radzieckiej czy polskiej administracji. Również Polakom – wysiedlonym i wypędzonym z Kresów czy wygnanym przez wojnę ze zniszczonych miast i wsi Polski centralnej – świadomość biblijnej wspólnoty losów rodzaju ludzkiego powinna pomóc wczuć się w sytuację tych, w których domach sami znaleźli po wojnie swą nową małą ojczyznę.
I tak też się w wielu wypadkach stało. Pojednanie polsko-niemieckie miało w dużej mierze chrześcijańskie korzenie: co najmniej od 1965 r., od memoriału niemieckich Kościołów ewangelickich i listu polskich biskupów ze słynnym zdaniem „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, poprzez chrześcijański gest pokory Willy’ego Brandta i braterski uścisk Tadeusza Mazowieckiego i Helmuta Kohla w czasie mszy w Krzyżowej, aż po doroczne od 1989 spotkania niemieckich i polskich katolików na zamku w Gemen w Westfalii.
Równocześnie faktem jest, że tak w Niemczech jak i w Polsce, właśnie wśród środowisk odwołujących się do wartości chrześcijańskich, są ludzie najbardziej nieprzejednani, stawiający ideologię narodowego i indywidualnego egoizmu nad wartościami uniwersalnymi.