Archiwum Polityki

Był sobie Hugh Grant

Na ekrany kin wchodzi właśnie komedia romantyczna „Był sobie chłopiec” z Hugh Grantem w roli głównej, który gra to, co potrafi najlepiej: uwodzi z wdziękiem kobiety, tym razem samotne matki. Czy odtwarzając starego kawalera, który zbliżając się do czterdziestki robi rachunek sumienia i dochodzi do wniosku, że nie żył najmądrzej, opowiada również swoją historię?

Były w historii hollywoodzkiego kina aktorki zwane „narzeczonymi Ameryki”; Hugh Granta można by zatem nazwać per analogiam „kawalerem Wielkiej Brytanii”. Nie ma recenzji, w której by nie zwracano uwagi na jego specyficznie angielski szarm oraz niezwykłe wprost wyczucie tamtejszego humoru. Dziś trudno uwierzyć, że, jak sam przyznaje w wywiadach, zaczynał od ról chłopów pańszczyźnianych, na ogół ze średnim powodzeniem. Po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę rolą w filmie Jamesa Ivory „Maurice” (1987), za którą dostał nagrodę na festiwalu w Wenecji. Grał tam homoseksualistę. Potem wcielał się w przeróżne postacie, m.in. był lordem Byronem, a nawet Chopinem. Przełomowym momentem w zawodowej karierze Granta był dopiero występ w „Czterech weselach i pogrzebie” (1994) Mike’a Newella, gdzie zagrał brawurowo współczesnego młodzieńca niezbyt odpowiedzialnie traktującego życie. Jego dialogi z filmową partnerką Andie MacDowell stały się przykładem do naśladowania, jak równoważąc autoironią każdą eksplozję czułostkowości, rozmawiać o miłości w czasach postmodernizmu.

Kino angielskie zaskoczyło konkurentów z Hollywoodu – nieoczekiwanie pojawił się amant zupełnie nowego (choć zarazem trochę staroświeckiego) typu, którego publiczność zaakceptowała. W dodatku Europejczyk, Anglik po historii literatury na Oxfordzie, i to jego pochodzenie widać na ekranie.

Rok później zagrał w „Rozważnej i romantycznej” Anga Lee według stylowej powieści Jane Austen, pisarki angielskiej z przełomu XVIII w., która opisywała uroki życia ziemiańskiej prowincji. Jej ulubionymi bohaterkami były dojrzewające kobiety, dokonujące wyborów także pomiędzy kandydatami na mężczyznę ich życia.

Polityka 27.2002 (2357) z dnia 06.07.2002; Kultura; s. 52
Reklama