Przed prokuratorem Mariuszem Gózdem leży sterta 169 testów – prace egzaminacyjne kandydatów na aplikację prokuratorską. Większość Gózd już sprawdził i wie, że są na niezłym poziomie. W tym roku Gózd, który w katowickiej prokuraturze apelacyjnej zajmuje się kadrami, przyjmie na aplikacje 30 osób. Etaty dostaną tylko trzy. Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma pieniędzy, żeby płacić aplikantom. Przez trzy lata będą pracować za darmo i ewentualnie poszukają sobie jakiegoś źródła utrzymania poza prokuraturą. Jak co roku (bo pieniędzy na aplikacje prokuratury nie dostają już od trzech lat) Gózd poradzi kandydatom na prokuratorów, żeby szukali pracy w Straży Granicznej, urzędach celnych, policji – tam gdzie w praktyce będą mogli stosować wiedzę zdobywaną na aplikacji, a szef zgodzi się, by dwa, no przynajmniej jeden dzień w tygodniu spędzili w prokuraturze. Uda się to nielicznym. Czy w ten sposób można wykształcić prokuratora? Nie można, ale wyjścia nie ma. Poświęcić się wyłącznie pracy w prokuratorze będą mogli tylko ci, którzy mają bogatych rodziców.
Tak jest w całym kraju. Mimo to chętnych nie brakuje. Najwięcej jest w Warszawie – dziesięciu na jedno miejsce. – Godzą się pracować za darmo, bo dla wielu to jedyna szansa, by zdobyć zawód. Wydziały prawnicze produkują coraz więcej absolwentów, a korporacje prawnicze – notarialna, adwokacka i radcowska – zamykają się. Pozostają więc sądy i prokuratura, gdzie o miejsce na aplikacji jest stosunkowo łatwiej – tłumaczy Mariusz Gózd.
Poziom szkolenia spada. Pierwsi aplikanci po trzech latach miotania się między pracą a nauką zakładają właśnie togi z czerwonymi lamówkami. Staną naprzeciw doskonale przygotowanych adwokatów, zmierzą się z prokuratorską codziennością.
Krycie wpływu
Przez szefów młody prokurator będzie oceniany na podstawie statystyki wpływających i załatwionych spraw.