Dwa autokary już podstawione na perony międzynarodowe, kilkanaście innych stoi obok na parkingu: krajowe rozklekotane pekaesy, międzynarodowe liniowce i te, które wożą grupy turystyczne tam, dokąd złapią zlecenie. Kierowcy pozbijali się w grupki po dwóch, po trzech. Palą i narzekają na robotę. Wszyscy komentują ostatnie tragiczne wypadki na Węgrzech i w Austrii. To były najlepsze autokary – Scania i DAF – prawie nowe, doświadczeni kierowcy. Pytają: hamulce mu wysiadły, pijany był, zasnął? Jak to się mogło stać? I odpowiadają: normalnie, jak się z człowieka woła roboczego robi, to tak się dzieje.
Natalia Martyniuk nerwowo kręci się między grupkami kierowców, między autokarami. Oni przerywają swoje opowieści, kiedy się zbliża. Córka pani Natalii za dziesięć minut odjedzie do Paryża. – Kto tu kierowca? – pyta – Ja. Pani Natalia patrzy długo i uważnie, jakby chciała dojrzeć jego ukryte za ciemnymi okularami oczy, taksuje mężczyznę od stóp do głów. Siatkowa biała koszulka na ramiączkach, kolorowe szorciki, klapeczki, pedałówka. – No słucham – denerwuje się kierowca. – A pan to długo w tym fachu pracuje, a co to za autokar? – wypala pani Natalia. – Osiemnaście lat – burczy kierowca – pani wybaczy, zajęty jestem – znika w kabinie. – Co znaczy zajęty? Córka odciąga panią Natalię w stronę sąsiedniego autokaru. – Mamo to ten. Twarz pani Natalii łagodnieje. W kabinie mężczyzna pod krawatem, spodnie w kancik. Drugi pomaga ładować bagaże.
Obok dwaj inni kierowcy komentują półgłosem: – Psychiczni się wszyscy zrobili, co jeden to gorszy, a każdy ekspert. Chodzą ludzie dookoła wozu, oglądają, macają, dziś już dwa razy tu policja była.