Gwiazdor telewizyjnej krytyki literackiej jednym grymasem może autora namaścić na króla sezonu albo skazać go na publiczną śmierć. W Niemczech tę władzę nad rynkiem literackim, jaką we Francji miał Bernard Pivot czy w USA Ophrah Winfrey, sprawował przez lata Marceli Reich-Ranicki, gwiazdor telewizyjnego programu „Kwartet literacki”, a obecnie „Solo”.
Kto ma władzę, ten przyciąga pochlebców i dworaków, ale także zawiść i skrytobójców – przynajmniej w fantazji. I to właśnie przytrafiło się ostatnio Marcelemu Reich-Ranickiemu. Od miesiąca literacka Republika Federalna drży w posadach, ponieważ w co najmniej dwóch powieściach Ranicki został zamordowany. W jednej – Bodo Kirchhofa, przypadkowo i naprawdę, w drugiej – Martina Walsera, na niby, ale za to z rozmysłem w akcie zemsty ze strony wyśmianego i poniżonego pisarza. Swą „Śmiercią krytyka” Martin Walser wywołał literacki skandal, który już przechodzi do annałów niemieckich dysput pod nazwą „sporu o antysemityzm” lub „drugiego sporu wokół Walsera”.
Rzecz w tym, że Martin Walser dla konserwatywnej części inteligencji niemieckiej to praeceptor germaniae, tak jak Günter Grass jest nim dla części lewicowej. Co powie – to się liczy, co napisze – to znaczy, niczym kolor na papierze lakmusowym. Wiosną 1989 r. zaskoczył wszystkich patriotyczną tęsknotą do zjednoczenia Niemiec, i proszę – jesienią słowo stało się ciałem. W 1998 r. odbierając prestiżową Nagrodę Pokojową niemieckich księgarzy wygłosił mętną mowę między innymi o tym, że ma już dość dokumentów telewizyjnych o Oświęcimiu, że odwraca wzrok od kolejnych relacji o atakach skinów na cudzoziemców i że napawa go wstrętem fakt, iż niemiecką przeszłość używa się w dyskusjach publicznych niczym „kłonicę moralną”, by trzymać Niemców w szachu.