Reforma edukacji była jedną z czterech sztandarowych reform rządu Jerzego Buzka. Ogłoszona w 1998 r. (patrz ramka) wprowadzała nowy ustrój szkolny: 6+3+3. Szkoła podstawowa została zredukowana z ośmiu do sześciu klas, a zwieńczeniem obowiązkowej edukacji wszystkich dzieci do lat 16 stało się trzyletnie gimnazjum. Szkolnictwo ponadgimnazjalne zaprojektowano dwutorowo: trzyletnie licea profilowane lub dwuletnie szkoły zawodowe. Absolwenci tych drugich – jeśli zechcą zdobyć maturę i studiować – mogą kształcić się dalej w dwuletnich liceach uzupełniających.
Jako cele reformy wymieniano: wyrównanie szans, upowszechnienie średniego i wyższego wykształcenia oraz poprawę jakości edukacji. Nikt tych celów nie kwestionował. Ostre spory toczyły się od początku o to, kto to zrobi, jak, kiedy i za co. Ówczesny minister edukacji był jedynym członkiem rządu, który zapewniał, że ma nie tylko pomysł, ale i dość pieniędzy, aby go szybko i skutecznie zrealizować. Poległ dopiero wówczas, gdy mu dowiedziono, że nie umie liczyć.
Wizytówką reformy i jej okrętem flagowym miały być gimnazja („gimnazja dźwigają ciężar reformy” – zapewniali przedstawiciele resortu edukacji). W gimnazjach, a zwłaszcza w projektowanej sieci gimnazjów gminnych – nowocześnie wyposażonych i skupiających wysoko kwalifikowaną kadrę – dzieci ze wszystkich środowisk miały wyrównywać braki i przygotowywać się do nauki w liceach. Dzięki temu – zakładano – 80 proc. młodzieży powinno zdobywać świadectwa maturalne, a większość z maturzystów – znaleźć się na studiach. Do poprawy jakości miały doprowadzić nowe programy nauczania, lepsze podręczniki oraz dobrze wykształceni i coraz lepiej opłacani nauczyciele.
Tym, co osiągnięto – acz nie bez dramatycznych protestów społecznych towarzyszących likwidacji ponad dwóch tysięcy małych szkół podstawowych, zwłaszcza wiejskich – jest nowa struktura sieci szkolnej.