Przysposobienie obronne, prawdziwa zmora pokoleń uczniów szkół średnich. Lekcje, podczas których objawiał się świat mroczny i nieznany: świat maski przeciwgazowej, zwrotów w lewo, sygnałów alarmowych, bomb ognia skupionego, napalmu i pirogelu. Był to świat jak najbardziej realny (bo szczegółowo opisany i narysowany w książkach), a mimo to nieistniejący.
Wypełniały go nieprawdopodobne urządzenia w rodzaju polowej łącznicy P-193B (z dziesięcioma przyciskami odzewowymi PO, przyciskiem rozłączeniowym PR i korbką induktora podłączonego do zacisków TA) czy aparatu telefonicznego AP-48, składającego się ze skrzynki właściwej, wieka, uchwytu na pas nośny, sznura z wtyczką, sprężyny dociskowej, zamka zatrzaskowego i zasuwki otworu do korbki induktora. Ten świat to była rupieciarnia, strych pełen dziwnych zapachów i detali, które zwykle nie miały pełnych nazw tylko skróty (– Przypominam sobie pojazd o nazwie WDP, czyli wózek drewniany pchany – mówi Hania, anglistka). Świat kompletnie nikomu do niczego niepotrzebny, ale mimo to obowiązujący (w wymiarze kilku godzin tygodniowo).
Ludzie przybywający z tamtego świata czasami przypominali znane skądinąd postacie (zdarzało się, że w innym wcieleniu byli nauczycielami chemii, wuefu albo prac ręcznych), lecz ich słownictwo, ton i gęsta, chaotyczna fraza dobitnie świadczyły o tym, że przybywają właśnie stamtąd. Język ich był trudno zrozumiały, a nawet niepojęty, tak jak i zagadnienia, którymi się zajmowali (ich zdaniem np. każdy kij miał dwa brzegi, a każdy pośladek cztery rogi, co zresztą bardzo ułatwiało wkłuwanie igły).
Bomba pachnie czosnkiem
– Pamiętam lekcję o tym, jak rozpoznać rodzaj zrzucanych na nas bomb zapalających – wspomina Basia, matka trójki dzieci, która do dziś nie ma wątpliwości, że jeśli dana bomba pali się płomieniem koloru żółtego, dymi, sypie efektowne iskry i donośnie syczy, jest bombą o ładunku termitowym, jeśli natomiast wytwarza obłoki ciężkiego, białego dymu, światło jej jest oślepiające, zaś zapach czosnku wyczuwalny, jest groźną bombą fosforową.