Petra Hůlovà, Czas Czerwonych Gór, przeł. Dorota Dobrew, WAB, Warszawa 2007, s. 322
Czeska pisarka młodego pokolenia Petra Hůlova (1979) zajęła w swoim kraju równie mocną pozycję jak u nas Dorota Masłowska. Debiutowała wyrazistą powieścią „Czas Czerwonych Gór” (2002), za którą otrzymała prestiżową nagrodę Magnesia Litera. Ma na swoim koncie jeszcze dwie inne powieści. A jednak czytając tę nagrodzoną książkę Hůlovej odnosi się wrażenie, że głośny debiut w Polsce i Czechach to niezupełnie to samo. Autorka umieściła akcję w miejscu niezwykłym, zwłaszcza dla europejskiej prozy, w Mongolii. Nie jest to malownicza Japonia ani tradycyjne Chiny, ale kraj stepu, nomadów, magii i pewnych przesądów. Hůlovą interesuje jednak najmocniej wątek irracjonalny, dlatego tytułowe Czerwone Góry to jedyne na świecie miejsce, zachowujące swoją odrębność i pozostające nietknięte przez legendarnych olbrzymów, którzy całą resztę, dawniej wysokiego, świata zrównali z ziemią. Tę legendarną, magiczną przestrzeń zamieszkał później lud bogobojny, pracowity, ale dość samowolny. Hůlovà zajęła się jego spadkobierczyniami. Mamy tu trzy pokolenia kobiet i pięć bohaterek, które na przemian opowiadają. Jedne to znachorki i czarodziejki, inne są przykładnymi żonami, jeszcze inne uprawiają nierząd. W tym katalogu cechą wspólną kobiet jest ich związek z naturą i ciałem. Niby więc nic Hůlovà nie odkryła, bo są to kwestie od dawna oczywiste, ale pomysł, by ująć je w babską gawędę, to w literaturze czeskiej z pewnością dobra kontrpropozycja dla wielbicieli prozy Hrabala.