Archiwum Polityki

Nie ten tor

Wielka Brytania ma najgorsze koleje w Europie – uważa nawet jeden z brytyjskich ministrów. Ich prywatyzacja miała doprowadzić do szybkiego unowocześnienia, a skończyła się w istocie ponownym upaństwowieniem i kryzysem zaufania do rządu premiera Tony’ego Blaira.

Kiedy po wielu latach zasiadania w ławach opozycji Partia Pracy przejmowała rządy od torysów, dostała w spadku niechcianego podrzutka – świeżo sprywatyzowane koleje. Była to jedna z ostatnich prywatyzacji autorstwa konserwatystów, zdaniem większości obserwatorów i polityków – nawet tych na prawo – pospieszna, niedbale przygotowana i mocno zagmatwana. Laburzyści pogodzili się z tym bękartem i zaadaptowali go w przekonaniu, że jeśli nie wyrośnie na dorodnego młodzieńca, to i tak winą zostaną obarczeni jego naturalni, a nie przybrani rodzice.

Dziecko okazało się chorowite i, co tu dużo mówić, nieudane. Na domiar złego miało nieograniczony apetyt, pochłaniając miliardowe sumy mające poprawić jego kondycję.

Dzielenie skóry na wilku

Nasz kolejowy nieudacznik nie powstał w drodze konwencjonalnego przekształcenia własnościowego. Jego poprzednikiem były państwowe koleje brytyjskie, twór ogromny, starzejący się i od lat podupadający na zdrowiu. Torysi uznali, że w całej londyńskiej City trudno będzie znaleźć tak duże finansowe ryby, które by mogły i chciały połknąć tego molocha w całości. Dokonali więc wiwisekcji, wydzielając – na papierze – poszczególne organy i podzespoły pacjenta o nazwisku British Rail i wystawiając je w jatce prywatyzacyjnej na sprzedaż.

Tak spreparowany delikwent, o nowym nazwisku Railtrack, nie był już jednorodnym organizmem, a na dodatek był niekompletny. Niektóre organy zatrzymał rząd, na przykład licencje na kursy pociągów poszczególnych relacji, kontrolę inwestycyjną, planowanie i koncepcje rozwojowe, strategię cen i dotacji.

To rozwiązanie było o tyle dogodne, że po wypuszczeniu akcji Railtracku, w ofercie publicznej w 1996 r., jego już prywatny zarząd mógł po kolei wyprzedawać kolejne organy.

Polityka 6.2002 (2336) z dnia 09.02.2002; Świat; s. 44
Reklama