Do niedawno otwartego Biura Praw Pacjenta przy Ministerstwie Zdrowia dodzwonić się nie sposób. Ani rano (automatyczna sekretarka informuje: „Wybierany numer jest zajęty, proszę zadzwonić później”), ani wieczorem („Nasze biuro jest teraz nieczynne, proszę zadzwonić w godzinach pracy”). Dyrektor biura Krystyna B. Kozłowska ma pełną świadomość, że publicznie ogłoszony przez ministra zdrowia numer telefonu 0 800 190 590 powinien być dla każdego łatwo dostępny, bo przecież obiecano pacjentom, że właśnie tutaj bez skrępowania będą mogli wylewać wszystkie swoje żale na służbę zdrowia. Na razie trzeba mieć dużo szczęścia, by z tej możliwości skorzystać.
– To jeszcze prowizorka, ale wszystko tworzymy tu od podstaw – sumituje się dyr. Kozłowska, która z wykształcenia jest magistrem rehabilitacji, ale na nowe stanowisko w Ministerstwie Zdrowia przeszła wprost z telewizji Polsat. – Będąc dziennikarką zajmowałam się sprawami medycznymi i interwencyjnymi. Znam więc dobrze bolączki pacjentów – wyjaśnia swoje kwalifikacje. Najważniejsze ma być jednak poczucie niezależności. – Nie pozwolę, by ktokolwiek wywierał na mnie jakiś nacisk. Będę obiektywna, co wyniosłam z pracy w mediach. Nie jestem związana ze środowiskiem lekarskim i to chyba jest warte podkreślenia.
Podkreślenia warte jest też to, że powołano ministerialne Biuro Praw Pacjenta, które kosztować ma 537 tys. zł rocznie, podczas gdy w każdej kasie chorych istnieje podobna instytucja rzeczników praw pacjenta mających identyczne uprawnienia i zbliżony zakres obowiązków. Ale, jak wiadomo, minister nie lubi kas chorych – rozwiąże je już za rok – więc do rzeczników w kasach widocznie nie ma zaufania.
Na razie jednak mamy rzeczników praw pacjenta w 17 kasach chorych.