Od pamiętnego zamachu na wioskę olimpijską w Monachium w 1972 r. bezpieczeństwo igrzysk spędza sen z oczu wszystkim kolejnym organizatorom. Kiedy w minionej dekadzie terroryści uaktywnili się w Ameryce, przeczuwano, że coś niedobrego może się stać w Atlancie w 1996 r.; mobilizacja sił nie zapobiegła wybuchowi bomby w miejscowym Parku Olimpijskim (2 osoby zabite, ponad 100 rannych). Zamach, którego sprawcy do dziś nie schwytano, obnażył słabość systemu bezpieczeństwa olimpiad w USA.
Prezydent Clinton wydał więc rozporządzenie mające poprawić koordynację prac nad bezpieczeństwem, nie tylko zresztą na olimpiadach, ale w ogóle przy okazji wszelkich najważniejszych krajowych imprez.
Opracowanie całościowego planu zlecono Secret Service, czyli służbie ochrony rządu, FBI wraz z wojskiem kieruje działaniami na wypadek kryzysu, a Federalną Agencję ds. Walki z Kataklizmami (FEMA) obarczono odpowiedzialnością za usuwanie skutków ewentualnych incydentów. Nowy system zadebiutuje w Salt Lake City.
Gdy doszło do wrześniowych zamachów, prezydent Bush, mimo recesji, wysupłał dodatkowe 24 mln dol. na wzmocnienie ochrony Salt Lake City, część dołożyło miasto i stan Utah. W sumie na bezpieczeństwo olimpiady przeznaczono około 310 mln dol. Jest to około jednej szóstej całego budżetu olimpiady (1,9 mld dol.) i trzykrotnie więcej niż kosztowała ochrona igrzysk w Atlancie – o wiele większych (jak każde igrzyska letnie) pod względem liczby uczestników i gości.
Z wiadomych względów organizatorzy niechętnie ujawniają szczegóły, ale w dniach 8–24 lutego Salt Lake City może przypominać obóz wojskowy. Bezpieczeństwa olimpiady będzie strzec do 10 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej. Zmobilizowano około 7 tys. funkcjonariuszy policji federalnej, stanowej i lokalnej oraz prawie 80 innych agencji stojących na straży prawa i porządku, plus kilka tysięcy ochotników, których przeszkolono w metodach walki z terroryzmem.