Archiwum Polityki

Młode ucho

Sezon koncertowy w Warszawie tradycyjnie rozpoczyna się już od 45 lat, z dwiema przerwami w 1957 i 1982 r., międzynarodowym festiwalem muzyki współczesnej Warszawska Jesień. W tym roku mieliśmy ostrą, wyrafinowaną harmonicznie muzykę na estradzie i młodzieżową publiczność na widowni.

Pierwszy festiwal odbył się w pamiętnym październiku 1956 r. W dzień, gdy Władysław Gomułka przemawiał na placu Defilad, na estradzie Warszawskiej Jesieni brzmiało Stabat Mater Karola Szymanowskiego, a euforia placu z euforią w Filharmonii stapiała się w jedno uniesienie. Jeśli nie cała, to przecież jakaś, choćby limitowana, choćby kontrolowana, lecz przecież – zwyciężała wolność!

Ten czas był więc euforyczny, a dał nam wyśmienity debiut tego, co nazwane zostało polską szkołą kompozycji, zjawiska objawiającego się w owym czasie i fascynującego nie tylko Polskę, lecz Europę w równym, a może i większym stopniu, co polska szkoła filmowa, polska szkoła plakatu, polska szkoła jazzu. Zachwycające debiuty Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Mikołaja Góreckiego i Wojciecha Kilara współbrzmiały z nowym tonem w partyturach Witolda Lutosławskiego, Grażyny Bacewicz i twórców koncepcji festiwalu Warszawska Jesień Tadeusza Bairda i Kazimierza Serockiego. Co nam zostało z tych lat, z tej euforii wynikającej z prostej skądinąd konstatacji: że sztuka jest wolna i jej twórca też?

Podczas tegorocznej edycji festiwalu coś się zmieniło: sale koncertowe zostały zaatakowane przez publiczność tłumną, młodą, reagującą nie tylko spontanicznie i żywiołowo, niekiedy jak na koncertach rockowych, ale jednocześnie – kompetentnie. – Kiedy byłeś na Jesieni po raz pierwszy? – Dwa lata temu, trzy, jestem po raz pierwszy. – Czy jesteś z muzyką związany zawodowo – choćby jako student? – Nie. – Przyjdziesz w przyszłym roku? – Tak, wrzesień już mi się z festiwalem kojarzy, tylko żeby bilety były tańsze... To fragmenty wypowiedzi przedstawionych na antenie radiowej Dwójki. I moment krytyczny: Co ci się najbardziej podobało? W odpowiedzi mowa często nie o muzyce, poprzez swe związki z tradycją i grę z idiomem rocka uznawanej za bardziej przystępną, lecz muzyce – wydawać by się mogło – trudnej, hermetycznej, skomplikowanej.

Polityka 42.2001 (2320) z dnia 20.10.2001; Kultura; s. 56
Reklama