Dziesiąty rok istnienia polskiego rynku kapitałowego upływa pod znakiem rynkowej smuty i dramatycznych pytań o przyszłość. Szybko dorobiliśmy się najsprawniejszej giełdy w Europie Środkowo-Wschodniej, ale jej kondycja odbiera radość ojcom-założycielom. Druga dekada giełdy zapowiada się jako czas walki o przetrwanie całkiem różny od romantycznej ofensywy lat 90.
Marną kondycję warszawskiej giełdy spowodowały nie tylko przewlekła bessa i rosnący pesymizm graczy. Z prawdziwą przykrością, będąc świadkiem radosnych początków, odnotowuję objawy strukturalnego kryzysu. Przede wszystkim maleje kapitalizacja giełdy i tym samym jej znaczenie gospodarcze, mierzone procentem PKB. W apogeum udało się sięgnąć 20 proc. produktu krajowego brutto, ale teraz – zamiast dalszych przyrostów – widać stopniowy regres. Jeszcze niedawno spełnienie kryterium dojrzałego rynku (tj.
Polityka
42.2001
(2320) z dnia 20.10.2001;
Gospodarka;
s. 68