Frasyniuk odniósł bardzo wysokie zwycięstwo nad rywalami: byłym senatorem z Bielska-Białej Januszem Okrzesikiem i wicemarszałkiem Sejmu Janem Królem. W jego umiejętności prowadzenia ostrych i twardych polemik, w jego politycznej zadziorności i niepokorności delegaci dostrzegli szansę zaistnienia partii w odmienionej sytuacji, gdy w życiu publicznym rozlewa się fala populizmu, gdy przed kamerami i mikrofonami pojawiają się nowi aktorzy, o których mówi się: wyraziści, nawet przesadnie wyraziści.
Unia postawiła na kogoś, kto stanie do publicznej dyskusji z Lepperem i innymi radykałami i nie da się łatwo pokonać w publicznej debacie. Niczego nie ujmując nowemu przewodniczącemu, jest on bardziej dla mediów niż dla partii. Wyznaczono mu zresztą na razie dość krótką perspektywę działania, podejmując decyzję o przyspieszeniu statutowego kongresu, który ma się odbyć do końca marca przyszłego roku, a więc jeszcze przed wyborami samorządowymi. Władysław Frasyniuk już za kilka miesięcy będzie więc musiał stanąć ponownie do wyborów, a wówczas jego ocena wiązać się będzie zapewne z notowaniami UW w opinii publicznej, a także z tym, co będzie się działo wewnątrz Unii.
Na nadzwyczajnym kongresie Unia prezentowała się jako partia zwarta, która nie zamierza zwijać sztandarów. Mimo wyborczej porażki hasło: trzymajmy się razem, miało duże wzięcie. Kto miał odejść, ten odszedł, partia przetrwała, mamy rozbudowane struktury, mamy szansę pokazać się już w wyborach samorządowych, jesteśmy Polsce potrzebni zwłaszcza teraz, gdy wokół tyle populizmu. W kuluarach jednak dość często pojawiały się pytania: czy rzeczywiście przetrwamy?
Kongres, który miał dokonać tylko zmiany na stanowisku przewodniczącego, nie był okazją do formułowania programu, jak wyjść z obecnej sytuacji.