Do tych, których głowa boli od nadmiaru, należą dziś ogromne, bo zarządzające 4 bln dol., państwowe fundusze krajów OPEC, BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny) oraz Norwegii i Singapuru – wylicza Piotr Kuczyński z firmy doradczej Xelion. To tak zwane SIF (Sovereign Investment Funds). Dysponują przede wszystkim pieniędzmi państwowych rezerw dewizowych i – ponieważ spodziewają się spadku wartości dolara – woleliby je zainwestować w przedsięwzięcia gospodarcze. SIF drobnicą się nie interesują, mogłyby jednak wziąć udział w prywatyzacji naszych dużych przedsiębiorstw. Afery podsłuchowe skutecznie do tego zniechęcają.
Funduszem państwowym jest także Qatar Investment Authority, który ma do wydania 58 mld dol. Ten sam, który – jako drugi – wyraził wstępne zainteresowanie stoczniami gdyńską i szczecińską, ale szybko zrezygnował. Nie wiadomo też, czy zdecyduje się na udział w prywatyzacji naszej energetyki oraz zakładów chemicznych.
Aleksander Grad, minister skarbu, musi szukać nowych inwestorów, bo starzy zawodzą.
Dobrze to ilustrują dane Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Rekordowy, jeśli chodzi o napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych, był 2007 r. Wtedy napłynęło do Polski 16,6 mld euro. Rok później było już znacznie gorzej. Suma stopniała do niecałych 11 mld euro. O 2009 r. powiedzieć można, że jest w pełni kryzysowy. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy wpłynęło zaledwie 3 mld euro. – Zagraniczni inwestorzy nie wycofują się z wcześniejszych projektów, ale wstrzymują ich realizację – mówią w PAIiIZ. Nic w tym dziwnego. Pochodzą przecież z krajów najbardziej dotkniętych kryzysem: USA, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Szwecji i Francji. Pojawili się też Hindusi, najwyraźniej zachęceni przykładem Mittala.