Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Mała imigracja

Może z wyjątkiem okresu panowania kilku światłych i wrażliwych na sztukę królów, Polska nigdy nie była magnesem dla artystów z zagranicy. Natomiast nasi twórcy często wyjeżdżali z kraju, choć nie zawsze z własnej woli. Wielka emigracja zakończyła się naprawdę dopiero niedawno. Ostatnio obserwujemy zjawisko odwrotne: to Polska staje się drugą ojczyzną dla osiedlających się u nas zagranicznych artystów.

Przez wiele lat jedynym znanym twórcą-imigrantem był Georg Bidwell, brytyjski pisarz, który w 1949 r. uzyskał polskie obywatelstwo. Pisał wiele (ponad 60 książek, przede wszystkim o tematyce historycznej), ale do końca życia wyłącznie po angielsku. Kolejni twórcy o obco brzmiących nazwiskach wyrośli z niemałej kolonii greckich komunistów, którzy po przegranej wojnie domowej osiedlili się w Polsce. Najbardziej znani z nich to śpiewak operowy Paulos Raptis oraz poeta, prozaik i tłumacz Nikos Chadzinikolau. Obaj trafili do Polski wraz z rodzinami w 1950 r., mając po piętnaście lat. Obaj już tutaj kończyli studia i zaczęli karierę. To właśnie Nikosowi Chadzinikolau (ciekawostką jest fakt, że polskie obywatelstwo otrzymał dopiero w 1975 r.) zawdzięczamy m.in. tłumaczenie "Greka Zorby" i nowe "Antygony".

Z czasów PRL pochodzi jeszcze jeden artysta-imigrant, urodzony w Estonii (matka jego była Szwedką): aktor Bruno O´Ya. Do Polski trafił w 1967, rok później dał się poznać rodzimej publiczności dzięki roli bohaterskiego chorążego Słotwiny w rodzimym westernie "Wilcze echa", zaś popularność ugruntował rolą Józwy Butryma-Beznogi w "Potopie".

Długi staż w oswajaniu się z polskością mają także Carlos Marodan Casas, świetny tłumacz z języka hiszpańskiego, który trafił tu jako czterolatek w latach pięćdziesiątych, japoński artysta-plastyk Koji Kamoji, żyjący nad Wisłą od blisko 40 lat, czy Giovanni Pampiglione, reżyser włoski od blisko 35 lat związany z Krakowem. Jednak nieco szerszą falą zaczęli napływać do Polski artyści i twórcy z zagranicy dopiero w ostatnim dziesięcioleciu.

Najłatwiej emigrować jest muzykowi. Muzyka nie zna granic. Mieszka u nas i muzykuje spora grupa jazzmanów-imigrantów. Pierwszy był chyba Amerykanin John Porter, dziś są to jeszcze jego rodacy Brandon Furman, Karol White oraz Jose Tores.

Polityka 35.1998 (2156) z dnia 29.08.1998; Kultura; s. 42
Reklama