Polkowice były miastem przez blisko siedemset lat. Miały ratusz i zabytkową starówkę. Po wojnie zostały wsią i wydawało się, że tak będzie już zawsze, gdy na początku lat sześćdziesiątych w okolicy zaczęto wydobywać miedź. Zwożeni z całej Polski kandydaci na górników musieli mieć gdzie mieszkać. Wioskę znów mianowano miastem i zaczęto stawiać dziesięciopiętrowe bloki.
Zapomniana osada szybko zmieniała się w miasto jak ze złego snu. Pod gminą wydobywały rudę cztery kopalnie. Po tąpnięciach w blokach przesuwały się meble. Jeden z wieżowców zawalił się w trakcie budowy, resztę po kilku latach trzeba było opleść żelbetonowymi wzmacniającymi konstrukcjami. Górniczej kariery miasta nie wytrzymała starówka. Kamienice na rynku kolejno skazywane były na wyburzenie. Straszyły dwie knajpy i zapyziały bar. Kto mógł, uciekał do Głogowa albo Legnicy, gdzie były szpitale, szkoły i sklepy. Do Polkowic, z Głogowa i Lubina, dojeżdżała tylko gminna władza.
Podatki od kopalń szły do budżetu państwa. Zanim wróciły do Polkowic, nie zostawało z nich prawie nic. Tyle samo gmina miała także z Żelaznego Mostu - największego w Europie zbiornika odpadów poprodukcyjnych miedziowego kombinatu. Za wysokimi na 38 metrów wałami znajduje się dziś 300 mln ton szlamu. Można w nim znaleźć całą tablicę Mendelejewa, do ziemi przenikają metale ciężkie: ołów, cynk, kobalt. Polska Miedź co roku płaci za zbiornik ponad 85 mln złotych na Fundusz Ochrony Środowiska. Najdalej za trzy lata w Żelaznym Moście zabraknie miejsca i trzeba będzie zbiornik podwyższyć, być może dwukrotnie.
Polkowice zostały na kopalnie i zbiornik skazane trzydzieści pięć lat temu. Od siedmiu zamieniają szkody górnicze i szlam z Żelaznego Mostu na wielkie pieniądze. Dwie trzecie budżetu Polkowic to podatki i opłaty wnoszone przez KGHM.