- Nie, nic nie straciłem - uśmiecha się szeroko mężczyzna z grubym złotym łańcuchem na szyi. - Wszystko już dawno mam w dolarach. I trzymam je w domu. A ty co, brachu, myślisz, że ktoś jest taki głupi, żeby wierzyć bankom? Wszyscy już mają dolary pod materacem.
Nie tylko na prowincji, ale także w Moskwie wielu mieszkańcom udaje się przeżyć tylko dlatego, że uprawiają działki. A w dalekich regionach ludzie w ogóle niczego nie kupują, żywią się tym, co wyrośnie na ich spłachetku ziemi i co uzbierają w lesie - jagody i grzyby. Wszystko, co się tylko da, zamykają w słoikach. Tak żyją. Bez najmniejszej ingerencji państwa. Bo pensji ich zakłady i kopalnie nie zapłaciły od pół roku. Dlaczego więc mieliby się przejmować gwałtownymi spadkami cen akcji rosyjskich przedsiębiorstw?
Pierwszy znak
Horror zaczął się, gdy bank centralny zamknął międzybankową giełdę walutową. W Moskwie natychmiast pojawił się czarny rynek, a ludzie płacili za dolara prawie każdą cenę.
- Wszystko strasznie podrożało - odpowiadają znajomi, zapytani, co się właściwie zmieniło w ich życiu. Z rozpaczą mówią o tym drobni kupcy na bazarach. To właśnie w nich ten kryzys uderzy z największą siłą. Już wiadomo, że będą bankrutować. I będzie jeszcze drożej. Jak tylko podniosą cenę na benzynę.
W poniedziałek 18 sierpnia rząd ogłosił dewaluację rubla.
- To był znak - opowiada Wadim, urzędnik. - Władza po raz kolejny nas oszukała. A już się wydawało, że jednak coś się zmienia.
Jeszcze pod koniec maja Siergiej Dubinin, prezes banku centralnego, dementował wszelkie plotki o dewaluacji, jakie pojawiły się nagle w Moskwie. "Jeśli ktoś wam będzie mówił, że bank centralny przygotowuje dewaluację, możecie napluć mu w twarz" - powiedział do kamer Dubinin. Spora część Rosjan zaczęła odczuwać w tym momencie niejasny niepokój. Przypomnieli sobie nie tak dawne czasy, kiedy obowiązywała zasada: każde pojawienie się na ekranie przedstawiciela władzy, który dementuje plotki o podwyżce, niemal na pewno oznacza rychły wzrost cen.