Młyny kościelne mielą powoli, ale mielą. Zajęło to Kościołowi sporo czasu, lecz wyciągnął wnioski ze sprawy Galileusza. Ów sojusznik Kopernika głosił, że nie może być sprzeczności między naukami przyrodniczymi a biblijnym Objawieniem, a niepodważalny autorytet Pisma Świętego odnosi się do spraw zbawienia i nie ma co konfrontować Biblii z wynikami prac uczonych. Takie podejście nie spodobało się ówczesnym katolickim fundamentalistom i kościelnej inkwizycji. W 1616 r. wydaje ona orzeczenie, że teza, iż Słońce jest w centrum Wszechświata, a Ziemia się wokół niego obraca, jest sprzeczna z Biblią.
Galileusz był człowiekiem religijnym, uległ kościelnej presji i wyrzekł się w 1633 r. kopernikanizmu. Sam Kopernik został zdjęty z indeksu dopiero w 1757 r., a Galileusza Kościół zrehabilitował w 1822 r.
Papież Jan Paweł II już w trzecim roku pontyfikatu polecił ponownie zbadać sprawę Galileusza. W 1992 r. specjalna komisja przedstawiła papieżowi raport na ten temat. Jej szef kardynał Paul Poupard powiedział w obecności papieża, że Kościół powinien „lojalnie uznać” błędy, jakie popełnił względem ojca nowożytnych nauk przyrodniczych. Jan Paweł II nie oponował, podziękował komisji; rehabilitacja Galileusza w Kościele – a symbolicznie całej „świeckiej” nauki – dopełniła się na naszych oczach.
Fobie z krzyżem w tle
Kościół katolicki zawsze był dumny ze swojej jedności i „immobilizmu”, jak Georges Minos nazywa w książce „Kościół i nauka” przywiązanie papieży do trwałości poglądów. „Wszelka zmiana, wszelka ewolucja są podejrzane o herezję, tym bardziej że pod tym immobilizmem kryje się oczywiście nieomylność” – pisze Minos.
Świat chrześcijański przez wiele stuleci powtarzał za Tomaszem z Akwinu: Deus et natura nihil faciunt frustra (Bóg i natura nie robią nic na próżno).