Archiwum Polityki

Doktor limit

Ustawa o ubezpieczeniach zdrowotnych to zaledwie szkielet, na którym opiera się nowy system finansowania lecznictwa. Szczegóły tkwią w przepisach wykonawczych, a te odsłaniają prawdę o tym, co nas czeka. "Polityka" zdobyła  projekty rozporządzeń określających, za jakie zabiegi medyczne nie zapłaci ani kasa chorych, ani budżet państwa.

Projekty tych rozporządzeń Ministerstwo Zdrowia rozesłało do uzgodnień międzyresortowych, wymagają także zaopiniowania przez samorządy zawodów medycznych.

O wynikach konsultacji społeczeństwo dowie się jednak ostatnie, bowiem przyjętą u nas praktyką jest utajnianie wszystkiego, co budzi kontrowersje i oparte jest na niejasnych przesłankach. Z projektów, które dostaliśmy, wynika, że obietnice większego dostępu do najdroższych procedur medycznych można między bajki włożyć. Z dniem wprowadzenia ubezpieczeń nikt nie zacznie więcej zarabiać, a pacjenci nie otrzymają wszystkiego, czego żądają. Dzisiejszy entuzjazm bierze się z niewiedzy.

Viagra zamiast drenu

Na całym świecie, także w krajach przeznaczających na ochronę zdrowia znacznie więcej od nas pieniędzy, wysokospecjalistyczne świadczenia zdrowotne - przeszczepy, zabiegi kardiologii interwencyjnej, leczenie onkologiczne - są ściśle reglamentowane. Dlatego gdy z ust ministra zdrowia (neurochirurga) usłyszałem w programie telewizyjnym zapowiedź, że przyszłoroczny wzrost nakładów na lecznictwo zlikwiduje gazetowe anonse o publicznych zbiórkach pieniędzy na przeszczepy szpiku kostnego - uznałem to za fatalne przejęzyczenie.

Minął miesiąc i oto inny minister (stomatolog) obiecuje dopłaty z budżetu państwa dla Viagry, która w jego mniemaniu poprawi dzietność rodzin. Niemal w każdej dziedzinie medycyny nie równamy się ze światem w możliwościach ratowania życia ludzkiego, bo nie stać nas na zapewnienie wszystkim kosztownej opieki kardiologicznej czy onkologicznej, a mamy dopłacać do erekcji? Jeśli miałby to być kolejny lapsus członka rządu, wypada powtórzyć za Elżbietą Cichocką z "Gazety Wyborczej" prośbę do premiera, by zabronił swoim ministrom wypowiadać się w sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia.

Polityka 39.1998 (2160) z dnia 26.09.1998; Społeczeństwo; s. 80
Reklama