Archiwum Polityki

Irańczyk z Iranką na próbę

W Islamskiej Republice Iranu w zasadzie wszystko jest zakazane. Zwłaszcza przebywanie razem mężczyzn i kobiet, o ile nie są spokrewnieni lub spowinowaceni. Niewiernemu za stosunek z muzułmanką grozi kara śmierci, nawet jeśli - jak w głośnym przypadku niemieckiego biznesmena - tym stosunkiem był pocałunek. Zakazany jest taniec. Prywatki. Anteny satelitarne. Alkohol. Niesłuszne książki. Zachodnie filmy, pisma, muzyka popularna. Irańska zresztą też. Kolorowe ubrania. Odsłonięty kosmyk kobiecych włosów, obnażony kawałek damskiej szyi bądź stopy. Makijaż. Niestosowny śmiech. Radość życia. A przecież wszystko to jest. Podszyte lękiem, szarżą, łaknieniem życia takiego, jakie się wydaje, że powinno być. Nawet więcej: to, co jest ostatnim krzykiem mody w Paryżu - małżeństwa na chwilę, dla wygody lub przyjemności - Irańczycy praktykują od 10 lat.

Fruwający meczet

Z Amsterdamu wylatuje kilkuset pasażerów, prawie sami Irańczycy. Niektóre kobiety już wtedy są zasłonięte. Ukazują tylko twarze, które pozbawione schowanych pod chustą włosów, czół, uszu, podbródków wydają się jednakowe. Podróżują z mężami, niewiele się odzywają. Reszta wygląda na Europejki. Ale wraz ze zbliżaniem się do Teheranu, na pokładzie samolotu rozpoczyna się wielka przemiana. W toaletach i na fotelach biznesowe kostiumy, spódniczki mini, bluzki, spodnie, nagie ręce, łydki, fryzury nikną pod płachtami materiału wyciągniętymi z podróżnych toreb.

Dwa dokumenty tej samej kobiety. W holenderskiej karcie identyfikacyjnej zdjęcie uśmiechniętej, atrakcyjnej czterdziestolatki. Bujne, pofarbowane na ciemny blond włosy. Żywe, zadziorne spojrzenie. W irańskim paszporcie otoczony czernią skrawek o trudnym do określenia wieku, ale raczej starej twarzy.

Samolot, który startował z Amsterdamu nie różnił się od tego, który wiózłby na wakacje do domu Włoszki lub Greczynki. W Teheranie lądował fruwający meczet. Wszystko wydawało się czarne. Na lotnisku wczuć się w klimat pomagały wielkie portrety surowo spoglądających ajatollahów. Zaskoczenie było bardziej natury estetycznej, bo w sumie przecież tak miało być. W końcu to osławiona Islamska Republika Iranu. Symbol wyraźny i jednoznaczny, jak mało który w świecie.

Tak też - potwierdzająco - na pierwszy rzut oka wyglądały ulice: wszechobecne ideologiczne muralia, czczące męczenników wojny z Irakiem, krzyczące "niech żyje" i "precz", przekazujące idee brodatych patriarchalnych przywódców o groźnych spojrzeniach. Najbardziej niesamowity jest chyba Chomeini, namalowany tak, że cały czas podąża wzrokiem za obserwatorem.

Polityka 44.1998 (2165) z dnia 31.10.1998; Na własne oczy; s. 108
Reklama