Archiwum Polityki

Kapitał ludzki

Studenci tłumnie zgłaszają się do dziekanatów po zaświadczenia o wpisie na bieżący rok nauki - pierwszy krok w staraniach o kredyt. Następnie biegną do banków i tu zaczynają się kłopoty.

Obiecywano kredyty szybkie, tanie i dostępne. Życie zweryfikowało obiecanki. Ministerstwo Edukacji wraz z Parlamentem Studentów RP (czyli federacją samorządów uczelnianych) wszczęły już alarm w obronie studentów. Zarzucają bankom "zbyt komercyjne" traktowanie kredytów, wyrażające się gotowością do przyznawania pieniędzy tym osobom, które przedstawią poręczycieli gwarantujących spłatę.

Banki komercyjne, którym Bank Gospodarki Krajowej - administrujący państwowym Funduszem Pożyczek i Kredytów Studenckich - powierzył obsługę kredytów (lista banków w ramce) trzymając się litery rozporządzenia ministra edukacji "W sprawie szczegółowych zasad, trybu i kryteriów udzielania, spłacania oraz umarzania kredytów (...)" z 30 września br. Napisano tam, iż student ubiegający się o kredyt musi przedstawić m.in.: "Dane wymagane przez bank dla celów oceny zdolności kredytowej i zabezpieczenia spłaty pożyczki lub kredytu" (par.2, p.3). Do takich właśnie wymagań należy przedstawienie poręczycieli. Gdy minister edukacji apeluje, aby bankowcy patrzyli perspektywicznie i oceniali zdolność spłacania kredytów przez młodzież po ukończeniu studiów, to albo nie pamięta, co sam napisał w rozporządzeniu, albo stawia znak równości między optymizmem prognostycznym a obowiązującymi tu i teraz przepisami finansowymi. Podejrzewam, iż banki będą trzymały się tych ostatnich, chyba że Ministerstwo Edukacji - zamiast apeli - dokona korekty rozporządzenia.

Na razie w związku z kredytami panuje nielichy bałagan. Przypomnę, że ustawę o kredytach studenckich Sejm przyjął w trybie pilnym w lipcu, prezydent podpisał w sierpniu, a rozporządzenia wykonawcze MEN wydał w ostatnich dniach września.

Polityka 45.1998 (2166) z dnia 07.11.1998; Społeczeństwo; s. 84
Reklama