Archiwum Polityki

Życie snem telewizyjnym

Życie stało się telewizją, zaś telewizja stała się życiem. Musiało dojść do tego. Ten proces jakoby nieunikniony - ale czy na pewno? - jest tematem filmu "Truman Show".

W tym miejscu konieczne jest ostrzeżenie: Sz. Czytelnicy, którzy jeszcze nie widzieli tego znakomitego filmu, lecz życzą sobie mieć z niego pełną satysfakcję, nie powinni czytać tego tutaj tekstu.

Bowiem wyjątkowa oryginalność owego "Show" polega na odkrywaniu, minuta po minucie, zdumiewającej sytuacji, w której znalazł się Truman Brubank. Jednak z chwilą, gdy zdamy sobie sprawę - wraz z nim - jak wygląda prawda, którą ukrywano przed nim przez 30 lat, nasz punkt widzenia zmienia się diametralnie: do tej pory uczestniczyliśmy w udanym życiu przyzwoitego, przeciętnego, pogodnego obywatela miasteczka amerykańskiego; ale następnie jesteśmy, wraz z milionami widzów na całym świecie, obserwatorami nieprawdopodobnego, mimo że o treści jak najbardziej codziennej, spektaklu telewizyjnego. Reżyser Peter Weir miał nawet pomysł, by w trakcie każdego seansu filmować nas siedzących na każdej sali kinowej, gdzie "Truman" jest wyświetlany, i pod koniec dać nam na tymże ekranie nasz obraz, jako jeszcze jednej kolejnej publiczności: coś w rodzaju lustra, które odbija się w drugim lustrze, w którym powraca obraz pierwszego lustra wraz z odbiciem drugiego, w którym odbijają się kolejne... i tak dalej, końca nie widać. Co doprowadziłoby do jaskrawej ostateczności sens filmu: jesteśmy zagrożeni, że staniemy się wszyscy istnieniami elektronicznymi.

Producenci nie zgodzili się na to; byłby to zresztą chwyt demagogiczny, ale cały film jest taki: otóż, paradoksalnie, na tym właśnie polega jego siła. Zaczyna się on w momencie, gdy zadowolony z siebie szczęściarz Truman wychodzi do pracy w swojej uroczej miejscowości nadmorskiej Seahaven Island; na ulicy spada obok niego zastanawiające urządzenie: lampa halogenowa. Co prawda wkrótce potem komunikat radiowy wyjaśnia, że samolot, który tędy przelatywał, miał kłopoty techniczne i gubił części, jednak bez zagrożenia dla nikogo.

Polityka 47.1998 (2168) z dnia 21.11.1998; Kultura; s. 57
Reklama