Archiwum Polityki

Żywotna degeneratka

"Jak będzie w przyszłości?" - zapytano swego czasu Alfreda Bestera, znakomitego amerykańskiego pisarza science fiction. "Tak samo, tylko bardziej" - padła odpowiedź. W świetle tej zasady pisanie o przyszłości wydać się musi najprostszą robotą pod słońcem: wystarczy tylko rozejrzeć się dokoła. Tymczasem trafne przepowiednie zdarzają się nader rzadko, gdyż główną trudność pisania o jutrze stanowi zinterpretowanie tego, co dzieje się dziś. Nasze myślenie o przyszłości demokracji jest tego doskonałym dowodem.

Mam wrażenie, że w oczach przyszłych pokoleń przełom wieków XX i XXI będzie przede wszystkim czasem gigantycznej hipokryzji. Zamiast uznania faktów, zachowujemy się jak obywatele Rzymu, którzy w dwa wieki po Juliuszu Cezarze wciąż żyli w przekonaniu, iż ich ojczyzna jest rzeczpospolitą.

W istocie demokracja i jej zdobycze są już dzisiaj fikcją, i to fikcją niezwykle rozbudowaną, wielopoziomową - której kolejne warstwy dobudowywano zbiorowym wysiłkiem przez całe lata. Wszyscy są za demokracją, procedury wyborcze stanowią warunek uczestnictwa kraju w światowych strukturach, demokratyczna frazeologia leje się z każdej gazety i każdego głośnika. Ale zarazem w krajach najbardziej rozwiniętych demokracja w sposób oczywisty nie spełnia swej roli. W zamierzeniu miała być sposobem, w jaki społeczeństwo sprawuje kontrolę nad swoimi władcami. Ale w praktyce mamy tylko karuzelę władzy: opozycję, która demonstruje wrażliwość społeczną i obiecuje, że jeśli wybierzemy ją do władzy, wszystko wszystkim da - oraz partie rządzące, które demonstrują fachowe podejście do gospodarki i napominają oschle, że z budżetu nie można wydać więcej, niż w nim jest. Co jakiś czas odbywają się wybory, po których władza z opozycją zamieniają się miejscami i retoryką.

Gładcy ludzie

Ktokolwiek jednak rządzi, realizowana jest ta sama, w generalnych założeniach, polityka, zgodna z wytycznymi międzynarodowych instytucji finansowych. Ktokolwiek rządzi, ma za plecami te same koncerny i banki, u których siedzą w kieszeni zarówno partie rządzące, jak i opozycyjne. Partie zresztą zmuszone są brać pieniądze, bo sukces wyborczy zależy od sum wydanych na specjalistów od masowej perswazji - pracujących zarówno dla opozycji i władzy, jak dla producentów proszku do prania.

Polityka 48.1998 (2169) z dnia 28.11.1998; Społeczeństwo; s. 76
Reklama