Archiwum Polityki

Mitch: Huragan jak wojna

- Uważaj, wszedłeś do mojego dużego pokoju bez pukania - krzyczy mężczyzna do stojącego pośrodku kupy gruzu i błota młodzieńca. - Czego tam szukasz, uciekaj. Honduras. El Chile, dzielnica Tegucigalpy, stolicy kraju. Tu woda zrównała wszystko z ziemią. Rumowiska pilnują uzbrojeni policjanci i żołnierze. Całe są tylko wraki samochodów, poprzewracane, często do połowy wypełnione rzecznym mułem. Śmierdzi strasznie. Wszyscy noszą maski albo przynajmniej chustki zawiązane tak, by zasłaniały nos. Huragan Mitch, który przyniósł ze sobą nie tylko wicher, ale i wielką wodę, męczył Honduras przez cztery dni. Pastwił się bez litości nad biednym krajem, niszczył wszystko, co spotkał na swej drodze.

Teraz ludzie wracają do miejsc, w których stały ich domy. Niektórzy ścierają z policzków łzy. Próbują odzyskać cokolwiek ze swojego dobytku. Najczęściej nie ma już co. Dzieci bawią się w gruzach. Trzech mężczyzn próbuje odkopać zielonkawy samochód. Nie można nawet poznać, jaka to marka. Kobieta w chustce na głowie wyciąga resztki ubrań z ziemi.

- Tu stał mój dom - mówi. - Sama nie wiem, jak to się wszystko stało. Woda przyszła w nocy. To wszystko trwało zaledwie chwilkę, dosłownie minutę, może dwie. Złapałam, co się dało, ale najważniejsze były dzieci. Uciekliśmy. I co teraz? - zamyśla się.

Stolica w błocie

Tegucigalpa - stolica Hondurasu, wygląda jak wielkie śmietnisko. Przewodniki turystyczne mówią o mieście 800-tysięcznym z tysiącem gatunków śpiewających ptaków. Ptaki zamilkły. Zabytki, o których piszą przewodniki, ucierpiały. Miasto jest nie do zwiedzania. A przecież ludzie cały czas chodzą i szukają czegoś. Łopatami zaciekle usuwają z ulic błoto, kopią, odgrzebują. Wysychające błoto zamienia się w straszny kurz. Ruch duży, cały czas korki, bo z kilku mostów przejezdne są tylko dwa.

Polityka 49.1998 (2170) z dnia 05.12.1998; Na własne oczy; s. 108
Reklama