Na tegorocznej liście roku widnieją przede wszystkim nazwiska starych, dobrych znajomych, od lat cieszących się sympatią i uznaniem polskich czytelników: Davies, Wołoszański, Miłosz, Tischner, Chmielewska. Niemal każda ich nowa książka to murowany kandydat na bestseller. Trzeba przyznać, że miłośnicy słowa pisanego są w Polsce wyjątkowo wierni; jeśli jakiś autor raz ich uwiódł, to będą kupować kolejne książki, mniejszą uwagę zwracając na to, czy są równie dobre.
Drugim, poza starymi sympatiami, czynnikiem zapędzającym ludzi do księgarń w poszukiwaniu konkretnej książki są przyznawane w świetle jupiterów nagrody. A przede wszystkim jedna z nich: Nike. Ubiegłoroczny laureat Wiesław Myśliwski na liście superbestsellerów zajął drugie miejsce (za bezkonkurencyjnymi "Dziennikami" Stefana Kisielewskiego). W tym roku dwaj zwycięzcy uplasowali się kolejno na czwartym i trzecim miejscu, przez kilka miesięcy po ogłoszeniu wyników nie opuszczając naszej listy. O czym to świadczy? Że w zalewie rynkowych nowości brakowało czytelnikom wyraźnego drogowskazu, co jest wartościowe i co należy przeczytać. Nagroda zdaje się spełniać taką rolę w coraz większym stopniu. Narzekałem w ubiegłym roku na kryzys zainteresowania powieścią. Przypomnę, że w pierwszej dziesiątce superbestsellerów 1997 znalazła się tylko jedna powieść, a w pierwszej piętnastce - dwie. W tym roku jest tylko nieco lepiej, głównie za sprawą importowanych pewniaków, od lat namiętnie czytanych (choć ostatnio już nie z tak wielkim entuzjazmem jak niegdyś) przez rodaków: Whartona i Carrolla, których nowe powieści trafiły na rynek. Ale też za sprawą rodzimych gwiazd ostatnich lat: Olgi Tokarczuk i Andrzeja Stasiuka (do popularności Joanny Chmielewskiej już się przyzwyczailiśmy).
Wydaje się, że rynek książki powoli się stabilizuje.