Od wielu, co najmniej dwudziestu, lat Hanna Krall zapisuje losy narodu skazanego na Zagładę. Narodu, którego już nie ma. Ich ojczyzną były nieistniejące miejscowości: Kock, Radzyń, Tykocin, Góra Kalwaria, Włodzimierz Wołyński czy wreszcie warszawskie Nalewki. Te miejscowości oczywiście nadal widnieją na mapach, w stolicy jest ulica Nalewki, ale "tamtych" miast już nie ma. Zniknęli ich żydowscy mieszkańcy, skazując tym samym swoje ukochane miejsca na egzystencję dalece ułomną, bo zależną od ludzkiej pamięci.
W pisarstwie Hanny Krall jest wciąż obecne zdziwienie, że jest tak jak w "Sposobach Yorisa": "Las jest. Źródło jest. Świat jest. Tylko nie ma szabasu w Grajewie".
Autorka "Zdążyć przed Panem Bogiem" do literatury przyszła z reportażu. Była reporterką wybitną, a cechami takiego reportera jest umiejętność wysłuchania i zrozumienia rozmówcy. Dlatego postępuje tak jak w opowiadaniu otwierającym tom "Tam już nie ma żadnej rzeki": "- Opowiedzcie mi coś - poprosiłam. (Każde spotkanie z czytelnikami tak kończę: ťOpowiedzcie historię. Prawdziwą... Ważną... Cudzą, albo o sobie...Ť)". Innym składnikiem pisarskiego stylu Hanny Krall, który swoje korzenie ma w jej doświadczeniu reporterskim, jest przywiązanie do konkretu. Z lektury "Zdążyć przed Panem Bogiem" jednym z najbardziej zapadających w pamięć obrazów był dla mnie opis Mordechaja Anielewicza, przywódcy powstania w warszawskim getcie, malującego rybom skrzela. Zważywszy, że jest to książka o bohaterze i niezwykłym człowieku Marku Edelmannie, zastępcy Anielewicza - to nieco zaskakujące. Ale właśnie na tym polega metoda Hanny Krall.
Najbardziej poruszają takie właśnie opisy jak w opowiadaniu "Miłość": "Zginęli: Dawid, ten od mąki, z żoną i sześciorgiem dzieci, Icie, od kasz, z żoną i czworgiem dzieci, Szlomo, od ryżu, z żoną i dwójką dzieci" - choć autorka operuje konkretem, cytat brzmi jakby pochodził z biblijnej "Księgi Powtórzonego Prawa".