Spytano niektórych cudzoziemców o ich pogląd na niemieckiego ducha. Odpowiedziałem dość krótko i z pewną dozą goryczy, że niemieckiej duchowości zawdzięczam nade wszystko intelektualne ostrzeżenia. Zmuszała mnie przez całe życie do polemiki. Najcenniejsze nauki mogłem wyciągnąć nie z triumfów, lecz właśnie z klęsk niemieckiej tożsamości. Odpowiedziałem też całkiem szczerze, że szacunek, jaki żywię dla współczesnych Niemców, wynika z faktu, że oni sami, tak bardzo przecież obarczeni tradycją, umieli się z niej w znacznym stopniu wyzwolić i podjąć wysiłek dalszego rozwoju w ramach racjonalności.
Myślę, że niemiecka tożsamość była głęboko faustowska, opanowana tęsknotą do wielkości i siły, a także pragnieniem własnej doskonałości. Banalna egzystencja nie umiała sprostać tym aspiracjom. Dlatego Niemiec dręczony był rozpaczliwym, czasem wręcz histerycznym zmaganiem pomiędzy codziennością a wzniosłymi dążeniami. Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z niemiecką literaturą, byłem zdumiony, w jak straszny i niszczący konflikt wplątany był niemiecki czytelnik wobec własnej kultury. Poeci i myśliciele skłaniali go do postępowania rozumnego. Polega ono głównie na tym, że człowiek akceptuje własne ograniczenia. Natomiast tradycyjne wychowanie w domu, szkole, na wyższej uczelni, w całym niemal życiu publicznym nakazywało Niemcowi, by nieustannie zmierzał ku doskonałości. Był to rozpaczliwy konflikt duchowy ostatnich dwóch stuleci, który tyle nieszczęść sprowadził na Niemcy i świat.
Duch niemiecki, wbrew temu co stanowiło o jego wielkości i sile, nauczył mnie sceptycyzmu i umiejętności samoograniczeń, nade wszystko zaś nakłonił do buntu przeciw temu, co chciał mi narzucić. W polemice z kuszącym pięknem tych krajobrazów faustowskich zrozumiałem, lub może tylko usiłowałem zrozumieć, że w życiu człowieka wcale nie cnoty są istotne, lecz wartości, jakim te cnoty powinny służyć.