Sprawozdanie resortu sprawiedliwości za pierwsze półrocze ub. roku zaczyna się od kolejnego alarmu. W porównaniu do analogicznego okresu z 1997 r. wpłynęło o 24 proc. więcej spraw, a zaległości z lat minionych skoczyły o blisko jedną piątą! Minister sprawiedliwości zapowiada więc zmiany proceduralne, dzięki którym połowa spraw majątkowych, cywilnych, rozpatrywanych dziś w długotrwałych i żmudnych procesach, miałaby trwać dużo krócej, co zaoszczędziłoby czasu, pieniędzy i nerwów poszukującym sprawiedliwości i sądom. Brzmi to obiecująco, ale łatwo przeprowadzić się nie da.
Także i dzisiejsza procedura pozwala bez rozprawy żądać od sądu wydania nakazu zapłaty, jeżeli tylko żądanie poparte jest wiarygodnymi dokumentami (np. umową, czekiem). Zobowiązany do zapłaty ma tydzień na jego wykonanie. Minister zapowiada częstsze sięganie po tę metodę. Ale w pierwszym półroczu ub. roku zrobiono to już w blisko 140 tys. przypadków, ponad dwa razy częściej niż w 1997 r. Ta skrócona formalnie droga do sprawiedliwości jest już więc bardzo zatłoczona, co powoduje dla procesujących się niemiłe niespodzianki. Przez rok średni okres oczekiwania na nakaz wydłużył się do 2,4 miesiąca.
Oczywiście jeżeli w co trzeciej sprawie cywilnej przed sądem rejonowym czeka się nawet 3, 4 i więcej miesięcy na pierwszy termin rozprawy, to i tak nakaz zapłaty wydawany jest ekspresowo.
Przez rok trzykrotnie podniosła się fala, by nie powiedzieć powódź procesów gospodarczych i minister zapowiada, że właśnie sądowy nakaz zapłaty tu powinien odegrać większą rolę. Czy kwartał oczekiwania to dużo, czy mało dla przedsiębiorcy, egzekwującego swą należność, gdy sam zapłacić musi jakiś terminowy dług?
Cieszy oczywiście zapowiedź upowszechnienia formularzy pozwów czy możliwość dochodzenia w trybie uproszczonym dużych nawet należności (np.