Nie wiem, czy „Obrona Łużyna” Vladimira Nabokova (1899–1977) to rzeczywiście najwspanialsza powieść o szachach, jaką kiedykolwiek napisano, ale z pewnością jest to znakomita książka, którą czyta się z przyjemnością i podziwem dla talentu 30-letniego wówczas pisarza. Tę opowieść o popadającym w obłęd szachiście przyszły autor „Lolity” napisał po rosyjsku w 1929 r., w Pirenejach i Berlinie; w osobie Łużyna można się doszukać podobieństwa do kilku ówczesnych arcymistrzów, o czym pisze w interesującym posłowiu Leszek Engelking. Ale nie szachy są w tej książce najważniejsze, lecz to, co dzieje się pomiędzy kolejnymi partiami – gdy okazuje się, że zewnętrzny świat staje się dla bohatera książki gigantyczną szachownicą; że samo życie nie jest już dla niego niczym innym jak masą prowadzonych równocześnie rozgrywek, w których stawką jest jego życie.
Nie trzeba mieć wielkiego pojęcia o królewskiej grze, by zauważyć, że cała ta historia przypomina mistrzowsko rozegraną partię szachów, trzeciej – po literaturze i motylach – pasji Nabokova. W jednym zdaniu dzieje się tu więcej niż u większości pisarzy współczesnych na dziesiątkach stron; weźmy takiego Walentinowa, impresaria szachisty, który „obdarował Łużyna pieniędzmi, tak jak obdarowuje się uprzykrzoną kochankę, i znikł, znalazłszy sobie nową rozrywkę w kinematografii, owej dziedzinie tajemniczej niczym astrologia, gdzie czyta się manuskrypty i szuka gwiazd”. Ktokolwiek nie miał dotąd okazji poddać się hipnozie Nabokovowskiej prozy, może z powodzeniem zacząć od tej wczesnej, niedługiej i wydanej po raz pierwszy po polsku powieści.
Vladimir Nabokov, Obrona Łużyna, przekład Eugenia Siemaszkiewicz, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2005, s.