Osobom nie śledzącym serialu przypomnijmy wydarzenia z poprzednich odcinków. Na początku lat dziewięćdziesiątych zapadła decyzja o restrukturyzacji i prywatyzacji sektora naftowego. Żaden rząd nie miał jednak tyle energii, odwagi i woli politycznej, by zamiar ten urzeczywistnić. Przedstawiciele branży paliwowej dość skutecznie przekonywali wszystkie kolejne rządy, że reprezentują strategiczną dziedzinę gospodarki, która musi być potraktowana w sposób szczególny. Inaczej wejdą tu zachodnie koncerny, zniszczą nasz rynek i rafinerie, a nas uzależnią od własnego paliwa. Dlatego całą branżę paliwową zakonserwowano w takim stanie, w jakim ją zostawił PRL: państwowe molochy odgrodzono od świata szczelnym murem barier celnych, zezwoleń i koncesji, wspierając niezliczoną liczbą ulg podatkowych i przywilejów. Wówczas gdy Węgry i Czechy szybko znalazły zagranicznych inwestorów i sprywatyzowały swoje rafinerie oraz sieci paliwowe, u nas ceny benzyny były wymyślane przez ministerialnych urzędników. Dopiero kilka kryzysów paliwowych i wizja załamania rynku, a jednocześnie nerwowe reakcje Unii Europejskiej skłoniły w 1997 r. polski rząd do uwolnienia cen paliw. Przypomniano sobie też, że do pełnego otwarcia polskiego rynku paliwowego w 2001 r. zostało niewiele czasu.
Powołano więc spółkę Nafta Polska, która przejęła funkcje właściciela wszystkich państwowych firm paliwowych z zadaniem ich restrukturyzacji i prywatyzacji. Ostatecznie ustalono, że największa firma - Petrochemia Płock - zostanie połączona z największą siecią dystrybucyjną, czyli CPN. W ten sposób ma powstać organizm dziś zwany roboczo koncernem naftowym, który będzie sprywatyzowany poprzez giełdę.
Do tego momentu serial miał nieliczną widownię. Kiedy jednak zaczęło się mówić o sprawach personalnych, o tym, kto będzie rządzić gigantyczną firmą powstałą z połączenia płockiej Petrochemii i CPN, zainteresowanie wzrosło.