Kryzys na kolei zaczął się na początku roku i był skutkiem gwałtownego spadku produkcji w hutnictwie, czyli u jednego z głównych klientów PKP. Ruch pociągów towarowych zmalał, a Linią Hutniczo-Siarkową, szerokotorową trasą, którą zaopatrywane są polskie huty, do połowy marca nie przejechał ani jeden pociąg. Wpływy w pierwszych miesiącach tego roku spadły o ok. 20 proc. Dlatego kolej musi coraz więcej pieniędzy pożyczać w bankach, co nie jest jednak proste. Stan zadłużenia PKP w polskim systemie bankowym osiągnął maksymalny poziom.
- W większości polskich banków wyczerpaliśmy limity kredytowe - tłumaczy wiceprezes zarządu PKP Leszek Pawlicki - Przepisy NBP wymagają, byśmy byli traktowani jak normalne przedsiębiorstwo. Nikt nie bierze pod uwagę, że w naszym przypadku nie chodzi o duże, ale o ogromne pieniądze. Dlatego teraz będziemy musieli korzystać z pomocy banków zagranicznych.
Kłopoty finansowe nie są dla kolejarzy nowością. Na dobre borykają się z nimi już od początku ubiegłego roku. W planach przewidziano, że w 1998 r. przedsiębiorstwo poniesie 1,2 mld zł straty, co, jak się okazało, było prognozą zbyt optymistyczną. W rzeczywistości strata była o 169 mln zł wyższa. Kolejarze tłumaczą to skutkami prowadzonej restrukturyzacji górnictwa i hutnictwa; PKP wożą coraz mniej węgla i rudy żelaza, co odbija się na stanie ich kasy. Również wielu klientów, zniechęconych rosnącymi kosztami przewozów kolejowych, ucieka ze swymi towarami na drogi. W 1998 r. wpływy z ruchu towarowego spadły o 732 mln zł. Kolejarze przyznają, że mogliby wozić towary taniej, gdyby obowiązek dofinansowywania deficytowych przewozów pasażerskich przejęły na siebie lokalne samorządy i Skarb Państwa. Budżet wprawdzie dofinansowuje ruch osobowy, ale w coraz mniejszym zakresie. W ubiegłym roku dotacja wyniosła 560 mln zł, o 150 mln zł mniej niż rok wcześniej.