Kto nie widział dworca autobusowego w Sofii, nie uwierzy, że przypomina on wysypisko śmieci na ugorze, a większość pojazdów - eksponaty z cmentarzyska wraków. Ale z owego osobliwego miejsca wyruszają jednak autobusy, nierzadko w całkiem daleką drogę. Choćby do stolicy Macedonii - Skopje. Stare Czawdary i Sanosy niezbyt dobrze sobie radzą z górzystą trasą, a poza tym... No właśnie.
Popołudniowy autobus relacji Sofia-Skopje ma opuścić dworzec o czternastej, ale kierowca ostatecznie uruchamia silnik minutę po trzeciej. Pasażerowie to taka bałkańska wieża Babel: są Macedończycy, Albańczycy, Cyganie, a także Bułgarzy oraz gentlemani, których pochodzenia nikt nie jest w stanie określić, łącznie z nimi samymi. Jest jedno "obce ciało", czyli historyk z Andaluzji, który jedzie do skopijskich archiwów, ale raczej nie rzuca się w oczy.
- Dlaczego tak późno wyjechał? - słychać podniesiony głos pasażera. - Śpieszy mi się, powinienem być w Skopje przed dziesiątą.
- No, jak to? - odpowiada brodaty sąsiad z fotela obok. - Wyjazd był zaplanowany na drugą po południu.
- Właśnie, a wyruszył po trzeciej - replikuje ten pierwszy.
- Faktycznie, po trzeciej, ale przecież musieliśmy się wszyscy zebrać - cierpliwie tłumaczy brodacz.
Wszyscy? A tak, okazuje się, że ów autobus ma stałą klientelę i czas odjazdu uzależniony jest od tego, czy wszyscy są gotowi do pracy. To znaczy do podróży, która wkrótce okaże się ciężką pracą.
- A ty kto, Chorwat? - pyta sąsiad i nie czekając na odpowiedź robi mi przyjemność, wymieniając "moich" narodowych bohaterów: Davor Szuker, Alen Boksić. A potem zniża głos i szepcze do ucha: Paraga. Paraga to lider chorwackich nacjonalistów, a właściwie faszystów, człowiek, który sądząc po wyglądzie zewnętrznym bardziej nadaje się do ulicznych bójek niż na polityczne salony.