Oficjalne nazwy brzmią łagodnie: dom spokojnej starości, złotej jesieni, zasłużonego pracownika, wysłużonego kolejarza, kombatanta. W ostatnich latach przyjęło się nazywać je nawet z pewnym smakiem: Nestoria, Matuzalem, Samaria. Ale gdy szukasz któregokolwiek - czy to klasztornego szpitala, czy też kosztownego, prywatnego pensjonatu - musisz pytać przechodniów twardo, jak jest to przyjęte w potocznym języku: o dom starców, zakład, przytułek. O ostatnią życiową poczekalnię dla niepotrzebnych, uprzykrzonych, kłopotliwych.
Na lato, na obiad, na człowieka
Oczekiwanie. Za każdym razem, gdy przekroczysz próg domu spokojnej starości, masz wrażenie, że ci ludzie na coś czekają, że niespokojne oczekiwanie wypełnia im szczelnie godziny, dni, miesiące.
Ten pan na przykład ma 98 lat, jest najstarszym mieszkańcem domu kombatanta w Łodzi i czeka na ciepło. Jak zrobi się ciepło, to może wyjdzie na powietrze. Jak wyjdzie na powietrze, to zrobi mu się lepiej. Całą zimę i wiosnę nie wychodził na powietrze.
Ta pani - niewidoma prawie, więc przeprasza, że trochę bałagan, pan dyrektor nie lubi, jak jest bałagan, więc ta pani czeka na wnuczkę. Cudowna jest wnuczka. Prowadzi szkołę tańca, bardzo jest zapracowana. Ale jak tylko ma czas, to wpada. Może wpadnie w sobotę.
A tamten pan, marynarz, cały świat opłynął, tylko na Kubie, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nigdy nie był, ale proszę bardzo, proszę usiąść, może album ze zdjęciami, fakt - stare, niewyraźne... Czeka na podróż. Nie usiedzi, co kilka tygodni rusza w podróż z Łodzi do kolegów. Spotkają się, wychylą za wspomnienia.
U kombatantów w Łodzi, w prywatnym pensjonacie pod Warszawą, u felicjanek w willi wtopionej między śródmiejskie stołeczne kamienice pensjonariusze czekają na obiad, na mszę, na zięcia, na wizytę lekarza.