Tuż po dniu święta pracy swój dzień święcił kapitał: 3 maja wskaźnik koniunktury giełdowej Dow Jones w Nowym Jorku po raz pierwszy w historii przekroczył 11 tys. punktów. Jeszcze większe wrażenie robi inny rekord amerykańskiej gospodarki: osiem lat nieprzerwanego wzrostu, i to nie po małym kroczku, ale po 3, 4 i więcej procent. Rekordowo niskie bezrobocie. Rekordowo niska inflacja. Ameryka staje się wyspą prosperity na morzu coraz powszechniejszej stagnacji albo i recesji. Dlaczego?
Wszystko zaczyna się od garażu. Garaż w Ameryce to nie jest miejsce postoju samochodu, tylko przydomowego warsztatu. W garażu narodził się komputer McIntosh, program Microsoft i setki innych wynalazków albo innowacji, wyławianych spośród tysięcy przez przedsiębiorczych finansistów, którzy nie lękają się wysokiego ryzyka, bo w zamian zawarowują dla siebie wysokie zyski (pięć razy się straci, ale szósty się uda i z nawiązką okupi tamte). Sprawny i szybki system prawny zmniejsza pole do przekrętów, czyli minimalizuje ryzyko obydwu stron.
Garaż stał się symbolem amerykańskiej przedsiębiorczości. Wspiera się ona głównie na setkach tysięcy małych firm. Poza tymi, które mogłyby narazić na ryzyko bezpieczeństwo publiczne (leczenie, budownictwo, transport), nie jest potrzebna żadna licencja, tylko karta rejestracyjna za 5 dolarów. Nic poza polityką podatkową nie dyktuje ich liczby, wielkości, branż; ale nawet w wolnorynkowej Ameryce jest rządowa Agencja do spraw Małych Przedsiębiorstw, która daje gwarancje kredytowe, ulgi podatkowe na rozruch, a nawet udostępnia stoiska na regionalnych targach. Dzięki temu dobry, tani, pomysłowy biznes szybciej się przebije i z małego zrobi się średni, a ze średniego duży.
Zarówno ci z garaży, jak i ci z eleganckich gabinetów ufają w trwałość dobrej koniunktury. To zaufanie wspiera się na politycznej przewidywalności; amerykański biznesmen wie, że ktokolwiek zostanie wybrany prezydentem, jakikolwiek będzie skład kongresu i ktokolwiek będzie kierował jego rządem stanowym - nie musi się obawiać raptownych zmian prawa czy stawek podatkowych.
Najwięcej zależy nie od prezydenta, sekretarza skarbu czy handlu, ale od prezesa Banku Rezerw Federalnych (czyli banku centralnego) Alana Greenspana.