Początek ubiegłego stulecia był okresem szczególnie intensywnych poszukiwań narzędzi komunikacji. Nowoczesna doktryna wojenna Napoleona potrzebowała systemu szybkiego porozumiewania się na odległość. Nic więc dziwnego, że we Francji właśnie rozwinął się i pączkował na resztę Europy system telegrafii optycznej zaproponowany przez Clauda Chappe’a.
Odkrycia w dziedzinie elektryczności i magnetyzmu urzeczywistniły pomysł przesyłania informacji za pośrednictwem prądu elektrycznego. Mimo że próby trwały już niemal od połowy XVIII stulecia, pierwsze praktycznie działające urządzenie zademonstrował w 1832 r. rosyjski dyplomata baron Paweł Szylling. Cztery lata później pierwsza linia łączyła Pałac Zimowy z Ministerstwem Komunikacji w Sankt Petersburgu. Śmierć barona zahamowała rozwój telegrafii rosyjskiej.
W tym samym czasie pracami Szyllinga zainteresowało się dwóch Brytyjczyków, William Cooke i Charles Wheatstone. W lipcu 1837 r. opatentowali oni swoją koncepcję telegrafu, wykorzystującego do transmisji informacji sześć przewodów elektrycznych. Wynalazek przyjął się doskonale na Wyspach Brytyjskich.
Niedoszły burmistrz
Kolejnym miejscem technologicznych zmagań były Stany Zjednoczone, gdzie działał główny bohater tej opowieści, Samuel Morse. Była to ciekawa postać: nim został wynalazcą, marzył o karierze artysty i polityka. Żadna z tych dziedzin nie przyniosła mu sławy. Jako polityk należący do partii Natywistów zasłynął z głoszenia radykalnych, ksenofobicznych poglądów. Popierał niewolnictwo, nie lubił katolików i żydów, sprzeciwiał się imigracji. Poglądy te nie zapewniły mu jednak odpowiedniego poparcia wyborców w walce o urząd burmistrza Nowego Jorku.
Morse znalazł spełnienie gdzie indziej. Podczas podróży morskiej był świadkiem rozmowy o trwających na Starym Kontynencie próbach łączności telegraficznej.