Archiwum Polityki

Uchylony szlaban

Dokument, jaki po 72 dniach nalotów zaakceptował prezydent Slobodan Miloszević, różni się tylko jednym szczegółem od tego, którego odrzucenie doprowadziło do operacji NATO. Nie wspomina mianowicie o referendum, które po trzech latach autonomii Kosowa miałoby rozstrzygnąć o przyszłości tego regionu. Czy to jedno skreślenie warte było ponad stu miliardów dolarów, na jakie Jugosławia szacuje straty zadane przez Sojusz? To pytanie będą sobie teraz nieustannie zadawać Serbowie.

Slobodan Miloszević przypomina dryblera. Od kilku lat wykonuje serię zapierających dech sztuczek i zwodów, aby, granicząc z cudem, utrzymać się przy piłce. Nagle - w miniony czwartek - dostrzegł, że już nie ma przed sobą żadnej uliczki ani do kogo podać. Wtedy, niespodziewanie, przystał na ultimatum grupy G-8 - siedmiu najbogatszych państw oraz Rosji. Tak przynajmniej ocenia sytuację specjalizujący się w Bałkanach David Rieff z amerykańskiego World Policy Institute.

Niewątpliwie obie strony pomyliły się w kalkulacjach. Sojusznicy, czytaj: Amerykanie, nie docenili determinacji Serbów, ich poczucia jedności oraz roli, jaką w ciągle żywej serbskiej mitologii narodowej ogrywa kolebka Kosowo. Nie przewidzieli też nie gasnącego poparcia, jakim Serbowie obdarzą swego dyktatora.

Z kolei Miloszević nie docenił zwartości Sojuszu. Liczył, że wreszcie kiedyś NATO musi się podzielić, że Grecy, Włosi, współrządzący Niemcami pacyfistyczni Zieloni, może też Węgrzy (mający ziomków w serbskiej Wojwodinie) zdystansują się wobec USA. Później stawiał na to, że po serii fatalnych omyłek NATO i ataków na cele cywilne odwróci się opinia publiczna na Zachodzie. Liczył też na ONZ (które nawet nie zebrało się w sprawie Jugosławii), na Chiny (które jednak nie chciały dać się wciągnąć w konflikt z Ameryką po zbombardowaniu chińskiej ambasady w Belgradzie). Ale przede wszystkim stawiał na Rosję i prawosławną słowiańską unię narodów. I tu głównie się przeliczył: otrzymał wielkie wsparcie moralne, które nic nie kosztuje, i zero wsparcia materialnego.

- To Rosjanie wbili nam nóż w plecy - mówi z goryczą znana belgradzka dziennikarka Liljana Smajlović i w zasadzie ma rację. Rosjanie podpisali się pod planem przewidującym, że serbskie wojsko opuści Kosowo, a zastąpią je siły międzynarodowe, w tym "faszystowscy agresorzy" (jak nazywał ich Belgrad): Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi, Niemcy.

Polityka 24.1999 (2197) z dnia 12.06.1999; Wydarzenia; s. 16
Reklama