Nie wiadomo dlaczego Janusz Tomaszewski, polityk o nerwach raczej żelaznych, kilka tygodni temu nieoczekiwanie ogłosił, że kandydatem Ruchu Społecznego AWS jest Marian Krzaklewski. O tym przecież wiadomo było od dawna. Marian Krzaklewski jest szefem dużego obozu politycznego, który przekonująco wygrał wybory parlamentarne, a więc jest naturalnym kandydatem. Podobnie naturalnym kandydatem ROP jest Jan Olszewski, nic więc dziwnego, że odzew był natychmiastowy i kandydowanie Olszewskiego zapowiedziano prawie równie oficjalnie. Można też było się spodziewać, że w którymś momencie pojawi się na scenie Lech Wałęsa, którego aspiracji, a także politycznych umiejętności nie można lekceważyć. Pojawiają się również nieco mniej naturalni kandydaci. Np. jest pewny siebie Andrzej Lepper.
Uruchomienie licytacji spowodowało natychmiastowe ujawnienie się innych, nieco mniej naturalnych kandydatów. Zameldował więc już swą gotowość gen. Tadeusz Wilecki, odezwał się Marian Jurczyk. Prawybory wspólnego kandydata zostały więc ośmieszone, jeszcze zanim się naprawdę zaczęły.
Pojedynek na żony i miny
Na dodatek kandydatura Krzaklewskiego zaczęła być kontestowana w jego własnym obozie politycznym. Częściowo dlatego, że zgłoszenie padło ze strony "zajezdni", jak zwykło się nazywać obóz skupiony wokół wicepremiera Tomaszewskiego, a każda akcja tej strony wywołuje niechętną reakcję partii politycznych zrzeszonych w Akcji z pampersami Wiesława Walendziaka na czele. Dziś coraz głośniej mówi się o konieczności przeprowadzenia prawyborów z prawdziwego zdarzenia, a przynajmniej o przeprowadzeniu poważnych rozmów politycznych na temat ograniczenia liczby prawicowych kandydatów (w jednego szczęśliwie już nikt nie wierzy).
Te rozmowy winny się już jednak odbywać w ciszy gabinetów, by przygotować grunt pod publiczne wystąpienie.