Powstanie styczniowe, uznane za wydarzenie przełomowe w porozbiorowych dziejach politycznych, społecznych i gospodarczych, ze wszystkich zrywów niepodległościowych przyciągało największą uwagę historyków. Nawet w gronie historyków nietrudno odróżnić insurekcjonistów od organiczników, sympatyków Margrabiego (Wielopolskiego) lub Pana Andrzeja (Zamoyskiego). Półtorawiekowy dystans nie przerwał dyskusji o 1863 r., rozpoczętych nazajutrz po klęsce.
Prolog
Klęska Rosji w wojnie krymskiej (1854–1856, między Rosją a Turcją i jej sprzymierzeńcami: Anglią, Francją i Sardynią) ukazała bankructwo imperialnej polityki, a objęcie tronu przez Aleksandra II, uchodzącego za zwolennika liberalizmu, zapowiadało, że odchodzi w przeszłość dotychczasowy system rządów. Nastały lata zmian, poetycko zwanych wiosną posewastopolską. Zelżała cenzura, czekano na reformy, przede wszystkim na likwidację kriepostniczestwa – niewolniczego poddaństwa chłopów. Polacy w Królestwie Polskim i na tzw. ziemiach zabranych, tj. obejmujących dawne Wielkie Księstwo Litewskie (Litwę i Białoruś) oraz ziemie ruskie (Kijowszczyznę, Wołyń i Podole), spodziewali się zmian korzystnych politycznie, gospodarczo i kulturalnie. Mówiono, że car zobowiązał się do tego w tajnych artykułach paryskiego traktatu pokojowego, choć w rzeczywistości dyplomacja rosyjska złożyła tylko ogólnikowe obietnice.
Kiedy więc Aleksander II w maju 1856 r. przyjechał do Warszawy, został entuzjastycznie przyjęty. Tymczasem imperator pochwalił system rządów swego poprzednika Mikołaja I, a przedstawicieli ziemiaństwa polskiego ostrzegał: „Trzymajcie się panowie rzeczywistości, pozostawajcie w jedności z Rosją i porzućcie wszelkie marzenia o niepodległości”. Owe znane: „Żadnych marzeń, panowie”, car powtórzył jeszcze kilkakrotnie, obiegło ono też europejskie salony polityczne.